/
Agnieszka Kłos

Biogram

 

Agnieszka Kłos − studiowała m.in. historię sztuki i fotografię artystyczną. Jest autorką zbioru opowiadań "Całkowity koszt wszystkiego(2008) i "Gry w Birkenau" (2015). Wykłada na Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu, jest również dziennikarką, fotografką, krytykiem sztuki, redaguje pismo „Rita Baum”. Dwukrotna stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego z dziedziny literatury i teatru. Mieszka we Wrocławiu.

 

Twórczość

 

Proza:

"Całkowity koszt wszystkiego" (2008);
"Gry w Birkenau" (2015).

 

/
Próbka

Gry w Birkenau [fragmenty]

 

Żydowskie serce

Nie pamiętam jak, ale znalazłam się w centrum letniska i już miałam wyjeżdżać, kiedy pojawiła się tam rodzina żydowska. Byliśmy wtedy na tamie, zachodziło słońce. W dole smażyły się popołudniowe grille. Powietrze było gęste, lepkie od tłuszczu i przebojów. Patrzyłam na niebo koloru oranżady i kawałek betonowego placu, na którym leżeliśmy. W dole, za czerwonym kocem w kratkę, szumiała potężna woda. Nikt nie wpadł, ale chodzenie po krawędzi było surowo zakazane.

Tego dnia było tłoczniej niż zwykle. Zmienił się turnus, jednak zostali i jedni, i drudzy. Nikt nie chciał zrezygnować z kolacji. Dlatego, kiedy tam przyszłam, na moim miejscu leżał facet. Od razu go znielubiłam. Bałam się, że to miejscowy zboczeniec. Odetchnęłam, kiedy zobaczyłam go z żoną, a potem kolejno: z dziećmi, z matką. To chyba ona zaczęła opowiadać. Nie wiem, co mi się wtedy stało. Nie jestem wrażliwa, żadna ze mnie beksa, a jednak, kiedy ta kobieta opowiedziała o śmierci swojego męża i wszystkich ze swojej rodziny, coś mi zassało serce w martwym uścisku na wiele czarnych sekund. Trwałam tak obok nich w kompletnym bezdechu, a słońce nie przestawało świecić. Radio grało znowu ten sam przebój lata. Ludzie łowili zimne piwo w butelkach na sznurze, które wcześniej ostrożnie spuścili pod wodospad. Jego porażający huk tłumił delikatne dźwięki, jakie wydaje zimne szkło. Widziałam je: martwe, sperlone ciała zimnych jesiotrów, pełnych złotego, gazowanego płynu.

Mężczyzna leżał na wznak. Zobaczyłam go, kiedy zaczęłam szlochać. Chciałam to powstrzymać, zatamować, ale nie dało rady. Moje martwe serce zaczęło bić i stukało już coraz głośniej, i głośniej. Widać chciało zwrócić na siebie uwagę, zebrać więcej tlenu albo nadrobić chwilę.

Usłyszałam wodospad i rozpłakałam się na głos. Ukryłam twarz w rękach i odwróciłam się do niego plecami. Było mi tak wstyd, że chciałam się natychmiast gdzieś schować. W tej samej chwili zapłakała jego żona.

Dzieci pobiegły przed siebie i świeciły jasnymi majtkami nad przepaścią. W tej chwili wziętej na bezdechu, z zatrzymanymi minutami, mogło się wszystko wydarzyć, a i tak nikt by tego nie zauważył. Mężczyzna zerwał się szybko i zamiast do żony, podbiegł do mnie. Bałam się go. Nagości, spoconych dłoni, całego ciała. Ten człowiek nic mi nie zrobił. Przytulił. I to było najdziwniejsze.

Spacerowałam z nimi przez resztę turnusu. Niewiele mówiliśmy. Dziewczynki do mnie przylgnęły. Zwłaszcza młodsza. To do niej należało moje serce. Nosiłam ją na rękach i o nią drżałam. Pamiętam, że wciąż chciała być noszona wyżej, i wyżej, i że w tym pragnieniu była nienasycona.

Unosiłam ją, podnosiłam w górę na tyle, na ile starczało mi sił. Kiedyś udało mi się ją podać komuś, kto stał na statku. Widziałam, jak jej delikatne ciało napotyka żelazne liny, i jak miękko je opływa, wchodząc w końcu na mokry pokład. Czułam wtedy, że to dziecko powinien odebrać ktoś, kto czeka na nią wyżej. Nie myślałam wprost o Bogu, raczej o kimś z rodziny. W wyobraźni widziałam, jak te ciemne, silne ręce z podwiniętymi rękawami niebieskiej koszuli chwytają ją, i jak mała znika. Nie doprosilibyśmy się jej nigdy.

Dni płynęły spokojne. Przywiązałam ich do siebie tym płaczem i zostałam w rodzinie. To dziwne, bo wcześniej jej nie miałam. Nagle wszystkie baśnie i mity nabrały sensu. Nastał bajkowy czas: serce wołało do serca, serca się poznały i połączyły w stado. Nie było tam nic prócz uczuć. I to mi wystarczyło.


 

Pedałom będzie lepiej

A jak ma być? Siedziałam na zajęciach z przysposobienia obronnego. Nasz facet jest stary i ma bzika na punkcie szkoleń. Wciąż nas sprawdza, czy umiemy zaatakować wroga znienacka, z ukrycia, z gąszczu, nocą albo na czworakach. Tym razem sprawdzał, czy w ogóle zdajemy sobie sprawę z obrony przeciwlotniczej i ustawień działa na cel. Ale miałam pietra. Mogłabym w ostateczności strzelać, wysadzać budynki w powietrze, celować do jakichś obiektów, których nie widać nawet na mapie – ale rozwiązywać zadania matematyczne pod ścianą? Tego naprawdę nie umiałam. Kolejka się posuwała i facet zaczął wyciągać ludzi z mojego rzędu. Chłopakom to jakoś szło. Wiedzieli, jakiego działa użyć do jakiego obiektu, rysowali wykres, stawiali amunicję i strzelali, a facet z radości pocierał ręce. Naprawdę się tym cieszył. Miał nawet kolorową makietę do strzelania i precyzyjnego ustawiania celów. Nigdy jej jednak nie używał i musieliśmy sobie wszystko wyobrażać. Pomyśl tylko, powiedziała Jola, z którą siedziałam na brzegu ławki, facet nie ma pojęcia, że w środku są ludzie. Ofiary, rozumiesz? Jola była anarchistką, feministką i wegetarianką. Miała najdłuższe włosy w klasie i mimo że była ładna, nie lubiła chłopaków. Po lekcjach spotykała się z jakimiś ludźmi, którzy podchodzili pod płot naszej szkoły i z odległości mierzyli nas wzrokiem. Zwykle byli w kapturach, ubrani na czarno. Nie wiem, co oni mieli wspólnego z pokojem na świecie.

Facet wyczytał jej nazwisko i Jola wstała, ale zamiast podejść do tablicy, spojrzała na profesora i powiedziała, a wie pan, że ona była w kanałach? Stary popatrzył na mnie z niedowierzaniem, ale zaraz się ocknął, bo przecież sam w powstaniu wiał kanałami i wiedział, jak tam jest. Była tam na wycieczce krajoznawczej, mówiła Jola, i w Auschwitz. Przestań, wysyczał stary wkurzony na całego, a Jola musiała podejść do tablicy. I wtedy w drzwiach ukazał się Wiedek ze swoim nowym chłopakiem. Przeszli za plecami starego i dopiero jak mieli usiąść, Wiedek coś wyjąkał na swoje usprawiedliwienie, ale facet nawet na niego nie spojrzał. Można powiedzieć, że numer Joli wydał mu się ciekawszy. Wiedek, jak tylko mnie zobaczył, szepnął, że kupił mi czapkę i rzucił w moją stronę zawiniątko w papierze. Rozwinęłam je i zobaczyłam chujową czapkę z grubym, gumowym daszkiem, który leciał na oczy. Czapka była do bani. Spadała mi z głowy i wyglądała na rasową lujówkę. Na dodatek na przedzie miała wielki haftowany napis: „Pedałom będzie lepiej”.



 

 

Agnieszka Kłos