Rafał Różewicz: Ludzie stąd. Dolny Śląsk w poezji i prozie mieszkańców po 1945 roku

wróć


 

Rafał Różewicz: Ludzie stąd. Dolny Śląsk w poezji i prozie mieszkańców po 1945 roku

 

 

Bardzo długi wstęp

„(...) Nie ma poezji dolnośląskiej – powtórzmy po przeczytaniu kilkunastu zajmujących wierszy dolnośląskich autorów; wierszy poświęconych dolnośląskim historiom, nawiązujących do dolnośląskiej topografii, mierzących się z problemem indywidualności we wspólnocie, języka zdolnego sprostać jednostkowemu i zbiorowemu doświadczeniu.” – pisał Paweł Mackiewicz w szkicu „Piosenka o moim Wrocławiu. Poezja na Dolnym Śląsku w latach 1989-2009” zamieszczonym w opracowaniu poświęconym współczesnej literaturze Dolnego Śląska, czyli "Rozkładzie Jazdy. 20 lat literatury Dolnego Śląska po 1989 roku" pod redakcją Jacka Bieruta, Wojciecha Browarnego i Grzegorza Czekańskiego. To prawda. Nie ma powojennej poezji dolnośląskiej, czyli charakterystycznej tylko dla tego regionu. Ziemie Uzyskane (tak, uzyskane) po 1945 roku nie zrodziły wielu twórczyń i twórców, którzy na polu języka i techniki pisarskiej byliby ewenementem w skali kraju. Co nie znaczy, że Dolny Śląsk nie jest obecny w poezji i prozie pisanej przez ludzi „stąd”.

Niniejszy szkic ma na celu pokazanie, że ten, przed 1945 rokiem stosunkowo obcy region, z biegiem lat całkiem nieźle zadomowił się w polszczyźnie. Na rozmaite sposoby: za sprawą ludzi, nazw, miejsc, ulic, zabytków, innymi słowy: szeroko (i wąsko) rozumianej i opisywanej przestrzeni. Został naniesiony na literacką mapę kraju. A to, co było nieznane, nazywane po wojnie Dzikim Zachodem, zostało (dzięki językowi, nazewnictwu) oswojone i stało się bliskie. Również czytelnikom, którzy w literaturze szukali punktu odniesienia, zaczepienia. Polscy literaci, którzy przyjechali na te tereny lub już się na nich urodzili – wypełnili swoją misję. Tak sądzę po dniach i nocach spędzonych nad tym szkicem, który obfituje w liczne przykłady na to, że ta kraina nie jest już obca; co więcej, coraz częściej i głośniej mówimy o jej rodowodzie, historii.

W szkicu skupiam się przede wszystkim na powojennej poezji i prozie autorów mających na koncie kilka lub kilkanaście książek lub będących co najwyżej po debiucie książkowym. Rzecz jasna, związanych z Dolnym Śląskiem. Nie interesowało mnie, czy ktoś był związany z regionem rok, pięć lat, trzydzieści lat, czy całe życie. Czy się tutaj urodził, czy też przyjechał na studia, wyjechał lub został. Istotne było dla mnie, że tu mieszkał (lub jedynie pomieszkiwał). A zatem interesowało mnie przede wszystkim to, czy zostawił po sobie jakiś (wyraźny lub mniej) ślad w postaci wiersza, całej książki poetyckiej, opowiadania lub powieści odnoszący się do regionu. Zajmował mnie stopień świadomości przynależności, przywiązania. Szkic podzieliłem na kilka części. Powód jest prozaiczny: ogrom materiału, do którego dotarłem. A zatem?

Zaczynam od poezji, klasycznie – od przykładów w twórczości klasyków. Szukam w niej śladów szeroko pojętej dolnośląskości. A że Dolny Śląsk nie tylko Wrocławiem stoi, następnie opisuję w pierwszej kolejności dolnośląskie miasta i miasteczka: lokalne życie literackie, inicjatywy, przedsięwzięcia, wreszcie: poetki i poetów związanych z tamtejszymi miejscowościami. Przytaczam przykłady. Potem wracam do Wrocławia i skupiam się na poezji pięciu poetek wrocławskich lub z Wrocławiem związanych. Dalej: kieruję teleskop na inne, lecz nie tak wcale obce planety. Czyli tych twórców z Wrocławia, którzy odstają w pozytywnym sensie, są osobni w literaturze, a zarazem bliscy, ponieważ ich wiersze szukają bliskości, są niekiedy mini-przewodnikami po tych terenach. Wreszcie wracam na Ziemię. Tę ziemię. Czyli skupiam się na ulicach miast, konkretnych nazwach, miejscach i miejscówkach, czyli wszystkim, co jest dobrze znane i swojskie każdemu stąd. Wybieram się także w podróż, czyli wędruję i jeżdżę po regionie. Razem z wybranymi autorkami i autorami jestem w drodze”. Przemierzam Dolny Śląsk. I jak zawsze: przytaczam fragmenty, opisuję. Nanoszę na literacką mapę regionu, która staje się coraz dokładniejsza. Na ostatniej prostej poświęcam uwagę najnowszym książkom, zjawiskom i świeżym debiutom. Sprawdzam, jak autorzy urodzeni na Dolnym Śląsku w latach 80. i 90. rozumieją „tutejszość”, bycie stąd, czy w ogóle wspomniana dolnośląskość znajduje odbicie w ich wierszach. To tyle o poezji.

Na koniec – mam nadzieję – interesujący dodatek, czyli Dolny Śląsk w prozie polskiej po 1945. Ze względu na brak większych mocy przerobowych – jedynie zahaczam o ten temat i skupiam się na książkach w dużej mierze znanych, docenionych, niekiedy wręcz głośnych. Opowiadaniach i powieściach (choć kusi mnie, żeby zahaczyć tu o reportaż, zwłaszcza opisujący epidemię ospy we Wrocławiu w 1963 roku, np. "Epitafium dla ospy" Jerzego Bogdana Kosa z 1991 roku). Z pewnością wątek prozy wymaga dokładniejszych badań, pociągnięcia, ale zamiast tego szkicu, gdzie – mimo objętości – starałem się trzymać zasady subiektywnego wyboru i doboru, musiałbym napisać książkę, żeby przytoczyć i zadowolić wszystkich piszących. I kto wie? Może napiszę, ponieważ temat jest niezwykle ciekawy i wart jeszcze większego wysiłku.

 

Dlaczego klasycy

Anna Zelenay, jedna z czołowych postaci literackiego Kłodzka po 1945 roku (obok Jana Kulki i Bogusława Michnika) poświęciła sporo wierszy nie tylko temu miastu, ale i innym dolnośląskim wsiom i miasteczkom (to tu, w Kłodzku, w 1966 roku napisał jeden ze swoich wierszy pt. „Lustro-sofista” wrocławski poeta i przyjaciel Rafała WojaczkaJanusz Styczeń). W "Wierszach zebranych" Zelenay opublikowanych nakładem Ossolineum w 1975 roku znajdziemy liczne przykłady jej fascynacji topografią Ziem Uzyskanych. Jak choćby sonet „W Sokołowsku”:

 

W głębi parku jest mały budynek ceglany

w gąszcze zielska osnuty, wtulony samotnie.

(...)

Przed budynkiem sadzawka owalna, pochmurna,

z czarną wodą milczącą, spija wilgoć gruntu,

nenufary woskowe, białe w smutku płucze.

(...)

(„W Sokołowsku”, w: "Wiersze zebrane", Wrocław 1975, s. 11)

 

Z Sokołowska następnie, autobusem, jedziemy do Bystrzycy:

 

(...)

Na przekleństwa głośne klaksonu –

trzepot, popłoch ptaków i cieni

i dzwoniąca cisza zgorszenia,

jakby ktoś zagwizdał w salonie.

(...)

(„Autobusem przez Bystrzycę”, w: tamże s. 15)

 

Może tak właśnie jesteś najprawdziwsze

miasto w surowej zanurzone porze

(...)

Tylko wrony kołują długo nad ulicą

gdzie spod kaptura wieży

oczodoły okien

i echo kroków na bruku

jak klekot drewnianej kołatki.

(„Bystrzyca Kłodzka”, w: tamże, s. 27)

 

Żeby potem zatrzymać się w Międzygórzu:

 

Rozstąpiły się góry

potulne wielbłądy

niebo sunie

błękitnym autobusem

(...)

(„Międzygórze”, w: tamże, s. 29)

 

I później popodziwiać „Kościół w Wielisławiu”:

 

Szturmuje zajadle wzgórek

dzikiego bzu gęsta piechota

skruszale cofają się mury

i dzwon na trwogę uderza

gołąb dźwiękiem rażony

padł na kościelną wieżę

(...)

(„Kościół w Wielisławiu”, w: tamże, s. 30)

 

Jeśli chodzi natomiast o samo Kłodzko, znane z dużej twierdzy z przełomu XVII i XVIII wieku, to jak wspomniałem – Zelenay pisała o nim sporo. O twierdzy zresztą też:

 

Smugami kolorów

ku rzecze

spełza z Fortecznej Góry

miasto.

(...)

(„Kłodzko”, w: tamże, s. 26)

 

Jak w poniższym utworze, który warto przytoczyć w całości, ponieważ dobrze opisuje ówczesne, już polskie Kłodzko widziane podczas spaceru poetki na słynną twierdzę:

 

Pod gotycką arkadą mostu

wejdziemy w miasto

pochylają się nad nami

gałęzie czarne

skręcone w bolesnym skurczu

do stóp prychnie gniewnie

chryzolitowa fala

Domy zabiegną drogę

wypukłe i ruchliwe

rząd figur wyciągnie ręce

w kamiennym, tragicznym geście

Tylko ty obok

będziesz jak zawsze

cichy

jasny

i nierealny wcale

Pójdziemy wyżej i wyżej

nad oliwkową fosę

nad dachy spiętrzone chmurnie

wśród przeźroczystej ciszy

gdzie na ostatnim bastionie

miasto się w dole położy

kornie jak pies najwierniejszy

i będzie przymglone, dalekie

i nawet brzozy odejdą spłoszone

a ty będziesz

najbliższy.

(„Spacer na twierdzę”, w: tamże, s. 37)

 

Konkretne miejsca znajdziemy również w twórczości Marianny Bocian, która jeden ze swoich utworów poświęciła mostowi Tumskiemu we Wrocławiu:

 

(...)

patrzę jak zabitą rzeką odpływają dwa łabędzie

jakby unosiły moją wiarę i ludzkie milczenie

(...)

pozwól mi trochę nad tym brzegiem pobyć

nie czuję się wygnańcem ani tułaczem

ani panem czasu ani niewolnikiem

(...)

na moście Tumskim we Wrocławiu

świętą ciszę nocy rozdziera

krzyk Abla

 

(„Na moście Tumskim we Wrocławiu”, w: "Jasno i bogato. Utwory poetyckie", Wrocław 2009, s. 365)

 

A także kościołowi NMP we Wrocławiu na Piasku i jego budowniczym:

 

(...)

Ucałowałam źrenicami nie łuki kamienne,

lecz ludzkie, ku niebu splecione ramiona,

ociekające krwią triumfującą w formie materii,

jakbym uczestniczyła w ich pieśni tworzenia,

która bezustannie trwa nie tylko w tych murach,

w harmonii kształtów,

lecz

zamyślonych tu ludziach.

 

Patrzę w niemym zachwycie, słysząc ich kroki, oddechy,

pot ściekający na układane cegły, uderzenie kielni, młotków

– wiecznotrwanie tych ludzi trwa tu w ucieleśnionym gotyku.

(...)

(„W kościele NMP we Wrocławiu na Piasku”, w: tamże, s. 47)

 

Budowle sakralne „wziął na swój warsztat” również Bogusław Kierc – poeta, aktor i opiekun spuścizny literackiej Rafała Wojaczka. W tomie "Źródło światła" (1988) możemy przeczytać taki oto wiersz:

 

Pod cierpkimi świergotami skowronków,

przed rozłożystym łanem zboża,

za którym – kopy siana z wystającymi tykami

i we mgle dalekiej kościół

i klasztor Benedyktynek,

a powietrze płachtami kładzie się pod wzniosłe

bociany –

ma miejsce – ledwo słyszalna dla zachwyconego wrażliwca –

tortura, jakby zminiaturyzował

– kto? – chiński cyzelator? – brzęczenie zepsutych

organów;

bzykanie muchy nieskończenie długo

żyjącej jeszcze w pajęczym uścisku.

(„Skała”, w: "Źródło światła", Wrocław 1988, s. 14)

 

Jakże inne uczucie towarzyszy Kiercowi podczas patrzenia na wrocławski (?) klasztor Mniszek Benedyktynek niż Mariannie Bocian na Kościół NMP! To patrzenie ma słodko-gorzki smak z domieszką winy. Wszak sytuacja polityczna Polski w latach 80. (stan wojenny i gwałtowne zahamowanie demokratycznych przemian), w tym rok wydania tomu (1988), sugerują konkretny odbiór. Podmiot (sam autor?) czuje się winny danych widoków, przebywania na wolności, podczas gdy inni ludzie (działacze opozycji, do której należy bądź z którą sympatyzuje) są torturowani w więzieniu.

W owym czasie na skutek wprowadzenia stanu wojennego milczenie wybrał Marian Jachimowicz, świadek historii i bodajże najwybitniejszy uczeń Juliana Przybosia, przyjaciel Brunona Schulza, urodzony w 1906 roku w Schodnicy (w powiecie drohobyckim), następnie mieszkaniec m.in. Budapesztu, Lwowa, Borysławia, wreszcie: Wałbrzycha. Jednak tuż przed tą decyzją poety w 1983 roku ukazuje się wybór wierszy Jachimowicza "W słońcu Zagłębia". Otwiera go wiersz poświęcony ówczesnemu miastu poety pt. „Wałbrzych – Przedwiośnie”:

 

Chorągiew daleka

jak groszek pachnący

czerwienią i bielą

 

Trwamwaj

skorupiak powolny

wspina się na graficzne hałdy miasta

 

Konstrukcję wiaduktu

obłok rozsadza

niosąc gwiżdżący parowóz

 

Przelatują kadry wagonów

Film błyskawiczny

 

Pnie brzóz

jak strugi spływają

z płowego usypiska nieba

 

Gmatwa się ołów

drzew wronich i kawczych

pod pyłem węgla i sadzy

 

Paszcze kominów

dym sączą

po salwie kosmicznej

 

Jak liście zwęglone

spadają wróble

śród domów

w ogrody bezbarwne

 

Zwolniona karuzela żelaznych wózków

wysypuje

podziemie jałowe

 

Rosną hałdy

i szubienice wysokiego napięcia

 

Ludzie

rozsiani w przestrzeni

kiełkują eneregią

nuklearną.

(„Wałbrzych – Przedwiośnie”, w: "W słońcu Zagłębia", Wrocław 1983, s. 6)

 

Do lat 80. jeszcze powrócę. Ponieważ w zbiorze opublikowanym dwadzieścia lat wcześniej Jachimowicz podzielił się z nami opisem podróży przez sudeckie miasteczka, która zakończyła się dla niego w „Wysokiej Łące”, czyli w sanatorium w Kowarach:

 

Zataczającymi się alejami

unoszeni w mgłę

mijamy miasteczka strome

 

Niedzielne kioski pod kasztanami

gdzie mężczyźni

przeciw własnym pustyniom

wychylają butelki piwa

 

Na przystankach

świeżo pudrowane kobiety

przynoszą barwy

i bodą nie tylko oczami

 

Ileż wyziewów nakradły kwiatom

 

Motor pijany

porywa wehikuł

Kolory oczu

Gwar

(...)

Dygoce jeszcze silnik

Zziajany benzyną

Opamiętany

w środku miasteczka

zagubionego na mapach świata

 

Wysoka Łąka

Sanatorium dla zwątlałych oddechów

 

Tu szukam ciebie.

(„Zagubione miasteczka”, w: "Na dnie powietrza", Kraków 1963, s. 25)

 

Jeśli chodzi o sanatoria, szpitale, to w najnowszym (szpitalnym) tomie Jacka Łukasiewicza "Cięcia" (2020), wybitnego krytyka, znajdziemy wiersze poruszające tematykę unieruchomienia jednostki w danym miejscu, pomieszczeniu. W przypadku wiersza poniżej – we wrocławskim szpitalu przy ulicy Borowskiej, konkretnie Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym im. Jana Mikulicza-Radeckiego, o czym świadczy dopisek Łukasiewicza na końcu utworu:

 

Kropi, kropi kroplóweczka.

Kropi cały czas.

Kiedyś wezmą cię z łóżeczka,

nie mów nigdy pas.

 

Masz balkonik i kostury,

nie bądź nigdy zły.

Kiedy trzeba – łeb do góry!

Nie wypadaj z gry.


Szpital przy Borowskiej, 17.01.2019

(„Kropi...”, w: "Cięcia", Wrocław 2020, s. 47)

 

Czy też w „Szpitalu na Pasteura”:

 

(...)

2.

Kwaśne odory z ust.

Dość na świecie odorów.

Kto do życia miał gust,

bada, czy dobrze dorósł.

 

Złocistych dalii pęk

więdnie w szklanym wazonie.

Pozostał lęk jak sęk,

nad nim powietrze płonie.

(„Jak pięknie toczy się świat”, w: tamże, s. 12)

 

Choć kiedyś Łukasiewicz – zamiast wiersze poświęcając szpitalom – poświęcał je m.in. wrocławskim parkom:

 

Za oknem betonowy elewator

wśród drzew.

Przed drzewami mur z zamalowanym napisem:

„Solidarność żyje”.

Na trawniku ślad po wykopanej rzeźbie

(wpierw zasadzili, a potem zabrali,

była to całująca się para bez rąk).

Nie piszę wiersza ani dziennika ani listu. Ostatnio

wielu obudziło się jakby pod obcym niebem.

Nie uspokajają ich obłoki

ani chłodny wiatr

od popowickiego parku.

(Karol Maliszewski, „Poezja wrocławska w latach 1980 – 2000”, w: http://dolnoslaskosc.pl/poezja-wroclawska-w-latach-1980-2000,195.html, dostęp: 03.10. 2020)

 

A jeśli już o parkach mowa, to warto wspomnieć jeden z nowszych wierszy Urszuli Małgorzaty Benki, znanej i cenionej wrocławskiej poetki, poświęcony pomnikowi Fryderyka Chopina i Parkowi Południowemu we Wrocławiu:

 

Chopin zakamieniały
w zasłuchaniu
plusk
w stawie na przeciw
plusk topiącego się poety

wierzbowa witka
wita trupa Witka

(...)

Nocą poeta zachwiał się za ptakiem
chciał go złapać jak szczęście z dmuchawca
i spadł z mostku
jaki to ptak leciał nie wiedział
jaka żaba to widziała nie widział
ale rzeczy ostatecznych się dowiedział

staw w parku nocą jak atrament
tajemnice ma pospisywane
każda śmierć to litera
każde z jajeczka skrzeku wymknięcie
zdmuchuje gwiazdy i modlitwę żaby
(...)

Ciekawe czy Chopin nad stawem bywa przerażony
aż do swojego kamiennego szpiku przerażony
przy pełni księżyca?

Ciekawe czy jego kamienne myśli
jego myśli pełne kamiennej muzyki
trzęsą się podczas pełni?

(„W Parku Południowym”, w: https://pisarze.pl/2020/05/12/urszula-m-benka-wiersze/, ostatnia aktualizacja: 12.05. 2020)

 

O którym to parku lata wcześniej, bo w listopadzie 1982 roku „próbował pisać” w „Wierszu” Tadeusz Różewicz:

 

chciałem opisać

opadanie liści

w parku południowym

 

pięć białych łabędzi

stojących na zamglonym lustrze

wody

 

chciałem namalować

oksydowane szronem

czarne chryzantemy

 

światło na wargach

przechodzącej dziewczyny

(...)

(„Wiersz”, w: "Poezja 3. Utwory zebrane", Wrocław 2006, s. 241)

 

U Tadeusza Różewicza innym dolnośląskim śladem jest ponadto wiersz-relacja z wizyty w Muzeum Zabawek w Karpaczu (tak, tym samym Karpaczu, w którym mieszka świetny poeta młodego pokolenia Piotr Przybyła):

 

(...)

Starych artystów dwóch – aktor i poeta –

spotkało się pod koniec wieku

i mówią o zabawkach

i milczą o Człowieku

 

Dwie siwe głowy dwie zabawki

znalazły dla siebie cudowny kąt

na progu wielkiego cienia

 

– ja miałem

celuloidowego murzynka – od Taty –

spał w pudełku po glizach „Solari”

 

– a ja drewnianego pajaca

który poruszał się za sprawą sznurka

– to od Mamy –

pan Henryk powiedział słowo „mama”

i otworzyła się niebieska brama

potem

zamknęła się
(...)
(„W gościnie u Henryka Tomaszewskiego w Muzeum Zabawek”, w: "Wiersze przeczytane", Wrocław 2016, s. 86)

 

Niewątpliwie ciekawym wątkiem w powojennej twórczości poetów regionu jest okres Solidarności, stan wojenny i okres marazmu wspomnianych lat 80. W antologii "Na skrzyżowaniu Azji i Europy. Wiersz polskie 1980-84" wydanej we Wrocławiu w drugim obiegu, w oficynie Wydawniczej im. Grzegorza Przemyka (!) w 1988 roku znalazłem m.in. wiersze Bogusława Kierca (m.in. „Urząd”, dedykowany aktorowi Andrzejowi Makowieckiemu; i w tym miejscu w kontekście wierszy Kierca warto tutaj jeszcze wspomnieć o przytaczanym przeze mnie wyżej utworze „Skała” z tomu "Źródło światła", który również pasowalby do tego akapitu) i wiersze Lothara Herbsta – jednego z czołowych przedstawicieli opozycji demokratycznej, a ponadto wrocławskiego poety. Tekst napisany podczas pobytu w "Areszcie Śledczym we Wrocławiu w dniach 12.11 – 28.12. 85" (jak skrupulatnie zanotował późniejszy Prezes Zarządu Radia Wrocław) przytaczam we fragmentach:

 

(...)

w tym zamkniętym pomieszczeniu,

gdzie nawet wyobraźnia jest naznaczona

zmęczeniem.

 

Ta podróż to jakby dotykanie

bezsensu i siatka rozpięta

i wyłamująca palce,

które tak uparcie czepiają się świtu.

 

(...)

29.

Ból minie, smutek,

w inne kolory zabarwi się

krajobraz, na kratach zakwitną

róże i tylko nielicznym z nas

będą one przypominały plamy

krwi bolesnej.

(„Listy z podróży, zapisy liryczne / fragmenty /”, w: "Na skrzyżowaniu Azji i Europy. Wiersze polskie 1980-84", Wrocław 1988, wydanie II rozszerzone, s. 54).

 

Herbstowi przebywajacemu wówczas w areszcie jeden ze swoich wierszy: „*** (Więzienie w którym siedzisz ja też budowałam)” zadedykowała ówczesna wrocławianka, kolejna na mapie wybitnych osobistości poetyckich drugiej połowy XX wieku – poetka Krystyna Miłobędzka. Do opisu wrocławskiego więzienia widzianego od środka (Herbst) dorzucając widzenie z zewnątrz (Miłobędzka):

 

Lotharowi

więzienie w którym siedzisz ja też budowałam

i to za własne pieniądze, z potrąceń

z potrącania myślą mową, z potrząsania małą piąstką

ach naprawdę nic wielkiego, niewiele

to ja, ślepe głuche ja wzniosło ten mur

ja nie chciałam

nie przyłożona ręka odcisnęła się białą plamą obok czerwonej szarfy przodownika nauki i

pracy

dokładnie zobacz z czego to się staje, miliony małych ździebełek ale ani jednej belki, miliony

małych ździebełek cudzych ale ani jednej belki własnej


 

nie pomyślane stało się, nie powiedziane stało się, stanęło samo przy ulicy Kleczkowskiej,

stanęłam w drzwiach wartowni za tą rudą dziewczyną w prochowcu czekając na widzenie

(Karol Maliszewski, „Poezja wrocławska w latach 1980 – 2000”, w: http://dolnoslaskosc.pl/poezja-wroclawska-w-latach-1980-2000,195.html, dostęp: 04.10. 2020)


 

Tymczasem u Rafała Wojaczka, który również napisał kilka „kartek z więzienia” („List spod celi”, „List spod celi II”) czytamy w utworze „Bar 'Piekiełko'” (czy chodziło o restaurację z dansingiem „Lwowskie Piekiełko” przy ul. Rydygiera 11 we Wrocławiu?):

 

Dwaj mężczyźni przed barem

Bar „Piekiełko” neon

Przechodzi kobieta z czerwonymi dodatkami

Buciki torebka rękawiczki

 

Kobieta pachnie niebem

„Wieczór Paryski”

Mężczyźni zapalają papierosy

Wracają do piekła

 

Uroda barów jest nieskończona

Jak uroda kobiet

Mężczyźni patrzą po sobie

Kobieta się w nich porusza

(„Bar 'Piekiełko'”, w: "Wiersze zebrane", Wrocław 2006, wydanie II, s. 145)

 

W jednym z wierszy Wojaczek opisuje również swoje alkoholowe perypetie na dworcu głównym (najprawdopodobniej wrocławskim):

 

(...)

Siedzimy czy chodzimy – zawsze sam na sam

z bólem bezmyślnym jak koszmarny zegar.

 

I znów my, chociaż zawsze lepiej urodzeni,

sami świecący lecz nieoświeceni,

 

strachem cuchniemy aż tak, że policja

woli nie zbliżać się – żeby nie rzygać,

 

choć my prosimy krzykiem i gestami,

by nas zabrali – bo się śmieje lud,

 

(uświadomiony nie wierzący w cud),

że my nie mamy czym za piwo płacić.

(„Piosenka bohaterów II (na dworcu głównym)”, w: tamże, s. 256)

 

Bądź opisuje rzekę Odrę:

 

Jerzemu Plucie

 

Kiedy Ty mówisz „rzeka”, to ja słyszę „Odra”

Kiedy Ty „dom” powiadasz, to ja słyszę „Polska”

(...)

(„To nie fraszka”, w: tamże, s. 62)

 



Gosia Kulik, Tadeusz Różewicz, Urszula Kozioł, Tymoteusz Karpowicz, Rafał Wojaczek przed Empikiem przy pl. Kościuszki we Wrocławiu.

 

Z kolei w wierszach odkrywcy Rafała Wojaczka Tymoteusza Karpowicza trudno doszukać się śladów jakicholwiek konkretnych miejsc. Jednak w zbiorze aforyzmów "Małe cienie wielkich czarnoksiężników" (2007) odnajdujemy (co u tego poety nowe) cykl aforyzmów i paradoksów "Dziady Chicagowskie", w którym to tytuły takie jak: „NIANIA WARSZAWSKA”, „WARSZAWSKI ZNACHOR”, „POLSKI CHŁOP Z BRONOWIC” dają jakąś namiastkę konkretu. Podobnie jak w kolejnym pt. "Dziady Monachijskie": Na końcu obu cyklów znajduje się ponadto dopisek poety: „Wrocław – Iowa City – Chicago – Monachium, 1950-1978” sugerujący, że część aforyzmów została napisana we Wrocławiu. Niestety, Karpowicz nie opatrzył wrocławskim tytułem tych tekstów, które, jak wyjaśnia podpis, zostały napisane w tym mieście tuż po wojnie.

Z podobnym problemem spotkałem się u wybitnej wrocławskiej poetki Urszuli Kozioł. Szukając wzmianek w wierszach dotyczących jej życia w Bystrzycy Kłodzkiej, a następnie we Wrocławiu, natrafiałem przeważnie na ścianę, odpryski. Choć w międzyczasie odszukałem utwory poświęcone jej rodzinnym stronom: Biłgorajowi („Inwokacja”) i Zamościowi („Jadąc w stronę Zamościa”), czy nawet Bretanii („Z Bretanii”) i Wiedniowi („Dwaj Panowie z Wiednia”). Nic jednak o Dolnym Śląsku! W dodatku poetka z rzadka podpisywała lub datowała swoje utwory. Aż w końcu natrafiłem na wiersz z 1962 roku pt. „Ucieczka z Egiptu”. Co ciekawe w "Stanach nieoczywistości", czyli wierszach wybranych, z których korzystałem, opublikowanych nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego w 1999 roku ten wiersz nie zawiera istotnej wskazówki, która pozwala umieścić go w przestrzeni miejskiej Wrocławia – możemy go odnaleźć w antologii "Wrocław literacki" (pod red. Marty Kopij, Wojciecha Kunickiego i Thomasa Schulza, Wrocław 2007). A oto rzeczony dopisek: „Widok z okna przy pl. Nankiera na ruinę (3-piętrową), spod której w połowie lat 60. wyłonił się 'domek romański'.”:

 

Jest okno

nie ma drzewa za oknem są gruzy

gdyby pień gdyby gałąź gdyby liścia kropla

z pustyni prochu wapna i rozmiału cegieł

garbaty wielbłąd muru umiera z pragnienia

 

Jest szklista obojętność szyb

fatamorgana

złudzenie rześkich źródeł z doniczkową palmą

tutaj wielbłąd skruszony co rano umiera

na pastwę sępa gruzów dzikiej gołębicy

 

Gdyby liść gdyby chwastu jaskier pojedynczy

gdyby mleczu ulotność poruszona wiatrem

gdyby trawy korzonek

miękkiego mchu zamysł ─

 

Jest ochrypłość kamieni chropowata miazga

moje okno bez liścia za oknem bez cienia

bez powietrza oddechu

bez kropli zieleni

osypują się pylne tynki miałkich cegieł

od wabiącego krzyku dzikiej gołębicy

(...)

 

Na szczęście w innym utworze Kozioł jest już prościej. Okolice Ostrowa Tumskiego?:

 

...kiedy patrzę oknami:

W obu wieżach katedry

symbol człowieczych ramion

oderwanych od ziemi.

Surowa demonstracja że nie o ziemski glob...

czuję falami Odry:

wyniosła rezygnacja.

Dramat nie wysłuchanych rąk.

(Urszula Kozioł, "Odbicie wodne", w: "Fuga", Wrocław 2011).

 

PS. Ale czy to wciąż to samo okno?

 

Trójstyk. Zgorzelec, Zawidów, Lubań

Idźmy jednak dalej. Życie na pograniczu polsko-niemieckim przewija się za to w wierszach mieszkającej w Zgorzelcu Krystyny Wiatrowskiej-Myszkiewicz (autorki m.in. tomu "Głębiel" z 2012 roku). W mieście tym przez wiele lat pod auspicjami zgorzeleckiego Miejskiego Domu Kultury istniał Klub Literacki „Inspiracje”, organizowano Nadnyskie Spotkania Literackie, wydawano Kwartalnik Literacko-Artystyczny „Obrzeża”, antologie... Innymi słowy: działo się sporo. Powracając jednak do Wiatrowskiej-Myszkiewicz, której krytyczny szkic poświęcił choćby Jakub Skurtys, gdzie pisał w nim m.in. o grząskim i niekiedy przesadnie gęstym języku poetki [„Gdyby język grząski...”, w: "Rozkład jazdy...", s. 427-432], to pomimo wsobności języka tych wierszy, w niektórych utworach możemy odnaleźć pewne topograficzne ślady. Jest więc i cień elektrowni Turów w Bogatyni (co potwierdziła sama poetka w prywatnej rozmowie), jest codzienność z widokiem na bliskie (a jakże obce) niemieckie miasto Goerlitz w utworze „świetlówki na demianiplatz” – pochodzącym z książki nagrodzonej w III Ogólnopolskim Konkursie na tomik wierszy Duży Format (2015) i wydanej przez Fundację Duży Format:

 

te same pobocza które x lat temu pokrył czarny śnieg z elektrowni
mówili że to nie jest groźne może nie było ale odtąd wiedziałem

(...)

(„smoła”, w: płyta poetycko-jazzowa "Klaustropolis", Olsztyn 2007)

 

oko nie rejestruje, że zgasły i oko nie pozna, czy świecą.

w zakątku miasta, cudzego w ogromie, własnego w pustoszeniu

przed czasem. bo pustoszenie jest tu wpisane w życzliwość

biegnącego przez drogę pieska, który jest oznaką ruchu

i oznaką jednego z ostatnich poruszeń.

(„świetlówki na demianiplatz”, w: "Newralgion", Warszawa 2015, s. 8)

 

Inaczej niż utwory Wiatrowskiej-Myszkiewicz wiersze Anny Nawrockiej, poetki związanej z Zawidowem i Lubaniem są przepełnione historycznymi odwołaniami (w Lubaniu skądinąd istnieje prężnie działający Dolnośląski Klub Literacki „Nurt”, założony w 2008 roku, do którego należą m.in. Krystyna Sławińska i Anna Ewa Klimowicz; ponadto Miejski Dom Kultury w Lubaniu zaistniał na konkursowej mapie Polski organizując konkurs poetycki „O czym szepczą bazaltowe skały”). A skoro prężnie działają, to sporo odniesień do urokliwych zakątków regionu możemy przeczytać w wierszu „Wędrówka” wspomnianej Sławińskiej:

 

golgoty moje
swojskie eweresty
ścieżką w górę
na Szrenicę
na Śnieżkę
na Łabski Szczyt
dławiący brak powietrza
w skurczonych płucach
mieszczucha
serce w szaleńczym rytmie
odmierzające czas
góry niebotyczne
plecaka krzyż przytłacza
wyrzucam z niego
niepotrzebne brzemię
codziennych trosk
i już tuż tuż
na wyciągnięcie ramion
nadkarkonoskie
moje niebo
(„Wędrówka”, w: http://www.strumienie.eu/article/365.html, ostatnia aktualizacja: 13.12.2008)

 

Jak już jednak wspomniałem: poetyckie wędrówki w przeszłość, do czasów "za Niemca" uprawia natomiast Anna Nawrocka, która w utworze zamieszczonym w debiutanckim tomie "cztery czwarte" (2017) opisuje wieżę kościoła ewangelickiego w Zawidowie i przytacza niemiecką nazwę pobliskiej wsi Skrzydlice – dawniej Kundorf:

 

Po tamtych została stara wieża, zupełnie pusta w środku,

zmuszały mur od strony szkoły i trochę kości dookoła miejsca,

gdzie kiedyś był kościół. Chłopcy grają w piłkę, kopią czaszkę,

czasem któryś oberwie z buta w piszczel. Brutalna gra, ta noga.

 

Dzieciom nie wolno wchodzić na starym cmentarzu, wiedzą o tym

doskonale. Bawią się wszystkie. Odkrywają grobowce na dekadę

przed kolorową telewizją i Indianą Jonesem. Zadzierają głowy,

liczą belki pod kopułą wieży i śpiące nietoperze.

 

Tamci zostawili też trzy długie rzędy krzaków czarnych porzeczek,

od skraju miasta, za łąkami heeen aż pod Kundorf. Na szaber

chodziły wszystkie gospodynie, koszyk w koszyk, ramię w ramię.

Aż przyjechał spych i wykopał głębokie doły pod nowe bloki.

 

Kamieni z kościoła wystarczyło akurat pod mocne fundamenty.

U nas pękają tylko kości, chłopcy wysysają szpik i obgryzają chrząstki.

Na deser pajda chleba ze słodkim dżemem i woda z sokiem, gęstym

i ciemnym jak krew. Ścieka po brodzie, skapuje i wsiąka w ziemię.

(„Pektyny”, w: "cztery czwarte", Elbląg 2017, s. 20)

 

 

Wyjątkowa Jelenia Góra

Miasto, gdzie mieszkali Jerzy Kosiński (autor "Malowanego ptaka") i Jerzy Urban. Gdzie istniało Jeleniogórskie Towarzystwo Społeczno-Kulturalne, które publikowało almanachy z poezją jeleniogórzan, gdzie powstał w latach 70. Klub Literacki, potem działający jako Stowarzyszenie Jeleniogórski Klub Literacki, wreszcie: gdzie w 2006 roku powstało Stowarzyszenie „W Cieniu Lipy Czarnoleskiej”. Poza tym, to właśnie w Kolegium Karkonoskim w Jeleniej Górze, za sprawą m.in. Karola Pęcherza miał swój początek wydawany do dziś (choć już we Wrocławiu) Magazyn Materiałów Literackich „Cegła”. Z którym to miastem mają powiązania Ilona Witkowska i Jacek Bierut, autor powieści "Powstanie grudniowe" (2017), której akcja dzieje się głównie w Cieplicach. A teraz w Jeleniej Górze mieszkają i tworzą Miłosz Kamiński oraz Tomasz Ważny, autor arkusza "Różne rodzaje" (2007), książki poetyckiej "Godzina wychowawcza" (2019) i zbioru opowiadań "Na kanwie" (2019). Witkowską i Ważnego łączy jedno: w swojej poezji nie poświęcają Jeleniej Górze (jak i w ogóle regionowi) zbyt wiele uwagi. Napiszę więcej: tyle znanych nazwisk, a tak mało odniesień! W tym kontekście Jelenia Góra jest wyjątkowa. I wymowne są słowa Witkowskiej z debiutanckiego tomu "Splendida realta" (2012):

 

kiedy zapytasz, gdzie mieszkam, potrafię podać tylko:

duży pokój, stół, pod stołem. albo: kolor zielony. albo: zima.

 

te ładniejsze fragmenty to styropian i farbka. przejdą i sprzątną.

zostają okna, przez które nikt nie wygląda i kwiaty starych ludzi:

 

geranium, pelargonie.

(„hlessil”, w: "Splendida realta", Poznań 2012, s. 27)

 

Bo Miłosza Kamińskiego i Tomasza Ważnego łączy z kolei zamiłowanie do Bałkanów (i nie tylko):

 

Pierwsza kropla dorzecza Dunaju albo wina:
Bałkany na widnokręgu, tutaj Ziemia Kłodzka
nie dzieli losu Śląska, jest dziedziną osobną,
po stokroć twoją, gdy szukam swego słowa

(...)

(Miłosz Kamiński, „Południe, albo trochę później”, w: http://wydawnictwoj.pl/uncategorized/pismo/poezja/milosz-kaminski-wiersze/, dostęp: 3.10.2020)

 

Bo jak Kamiński o Dunaju, (lecz i Ziemi Kłodzkiej), tak Ważny w "Godzinie wychowawczej" woli pisać o geograficznym południu, m.in. o ostrzelanym placu targowym Markale w Sarajewie (z perspektywy toczącej się w latach 90. wojny w Bośni), Vukovarze w ogniu, ale i o rumuńskim mieście Satu Mare, o Ogrodach Borghese w Rzymie, Moście Waszyngtona (w Warszawie?), czy mieście Chemnitz. Czytelnik odnajdzie jednak w książce wiersz, który pozwala mu się domyślić, że Ważny mieszka na poniemieckich ziemiach. I dawniej na Śnieżkę (zamiast Ważnego) patrzyli Niemcy:

 

Wsadzili na wóz i dziadzia pojechał.

Śnieżka ginęła we mgle, głowa topielca

 

pod mętna wodą. Kataryniarz Greiner

snuł baśnie, wróżył z małych dłoni

 

rozstrzęsionych jak psy schwytane przez

hycla. Uśpione miasta i wsie. Żywi pognani,

 

robactwo spod kamienia. W obcy kraj.

Dekrety sprawnie usuwały ślady.

(...)

(„Dalekie święta”, w: "Godzina wychowawcza", Wrocław 2019, s. 15)

 

Il. Gosia Kulik

 

Liczna Świdnica

Nie da się ukryć, że Świdnica ma bardzo ciekawe tradycje literackie, a to za sprawą mieszanki pokoleń, w pocie czoła pracujących na to, żeby stała się ważnym ośrodkiem literatury nie tylko w regionie. Było więc Świdnickie Stowarzyszenie Literackie „Logos”, do którego powstania przyczynił się m.in. znany poeta Antoni Matuszkiewicz, rówieśnik Rafała Wojaczka, było wydawnictwo „Pluton”, było czasopismo literackie „Arytmia”, zaś teraz jest Klub Literacki Rubikon. I są poetki i poeci wciąż aktywni. U Tomasza Hrynacza, autora wielu docenionych książek poetyckich i obok dramaturga Ryszarda Latki (autora dramatu "Tato tato, sprawa się rypła") i Tomka Tryzny (powieść "Panna Nikt") – dziś jednego z bardziej znanych przedstawicieli świdnickiego środowiska literackiego ciężko znaleźć konkretne nazwy przywołujące na myśl konkretne miejsca (które to środowisko współtworzą lub współtworzyli m.in. Wojciech Koryciński prowadzący Świdnickie Środy Literackie i autor powieści historycznych o Schweidnitz, Barbara Elmanowska autorka min. tomu wierszy "Tę drogerię mam po drodze" i książki "Świdnicki szlak kobiet", Maja Hypki, Danuta Saul-Kawka, Tamara Hebes wł. Leszek Florek, Grzegorz Woźny, Bartosz Czarnotta, Grzegorz Skoczylas). Hrynacz nazywany „poetą metafizycznym” nie zstąpa po ziemi, jak inni. Stąd w tej twórczości są jedynie ślady, napomknięcia, sugestie. Jest miasto, ale brak nazwy miasta, dookreślenia. A jednak w "Praskim raju" (2009), i to w tytułowym utworze, wreszcie odnajduję drobny fragment, o który mi chodzi, czyli wzmiankę o jednym z dolnośląskich potoków (notabene płynącym przez Świdnicę):

 

Przebiegamy wzrokiem wzdłuż

kolejnych linijek tygodni,

nieświadomi tego, co nas jeszcze czeka,

 

widząc refleksy światła na

różnych poziomach, kiedy

wiatr marszczy brzeg Witoszówki.

(...)

(„Praski raj”, w: "Praski raj", Nowa Ruda 2009, s. 43)

 

Natomiast w "Rebelii" (2001) kolejny, drobny ślad rzeczywistości, tu i teraz:

 

(...)

Z deszczu wychodzę na Oświęcimską.

Szwadrony ognia na grobach, listopad.

Skruszenie serc. Rozwichrzenie trwa.

(„Zwidy”, w: "Rebelia", Wrocław 2001, s. 8)

 

Jak podaje portal fotopolska.eu ulica Oświęcimska w Świdnicy, to dawna nazwa obecnej ulicy Ofiar Oświęcimskich. A że "Rebelię" wydano już dawno, bo w 2001 roku (w legendarnej serii z „Z kołatką”, w której debiutował tomem wierszy m.in. Filip Zawada), to prawdopodobnie na tę świdnicką ulicę wyszedł Hrynacz wprost „z deszczu”. Lata temu.

Być może owych śladów jest więcej, jednak w czterech książkach Hrynacza, które posiadam ("Rebelia", "Enzym", "Dni widzenia", "Praski raj"), takich śladów się nie dopatrzyłem.

Również brzegiem, choć tym razem rzeki Odry, wędrowała wspomniana Barbara Elmanowska:

 

był mokry spacer przy Odrze

i barka odpływała samym kapitanem

myśli szeleściły

i spoglądałam tak jakoś staro

chyba nie jestem już tym samym

kamieniem w wodzie

chyba wołam

o chaos

jak trwanie przez chwilę

świadomie

i chyba widzę prosto

to milczenie

(„Chyba wołam”, w: "Próby generalne", Nowa Ruda 2014, s. 43)

 

Legnica, czyli Mała Moskwa

Współcześnie Legnica może pochwalić się przede wszystkim Anną Podczaszy, autorką m.in. książki poetyckiej "danc" (2000) nominowanej do Nagrody Nike i Grzegorzem Tomickim, cenionym krytykiem literackim. W wierszach Podczaszy trudno jednak doszukać się bezpośrednich odwołań do skądinąd ciekawej historii Legnicy (czyli „Małej Moskwy”, jak była nazywana za czasów stacjonowania tam wojsk radzieckich; co ciekawe, książkę o takim samym tytule napisał Wojciech Kondusza, zaś Waldemar Krzystek nakręcił film, który otrzymał Złote Lwy na festiwalu filmowym w Gdańsku). Powracając jednak do poezji: najczęściej w wierszach Podczaszy mamy jakiś blok, osiedle, okno, mieszkanie. I ponownie jak u Hrynacza – wszystko to nie jest dookreślone. Są napomknięcia, wspomniane sugestie. Jak w wierszu „Źródło Zdrój”, który według tytułu sugeruje jakieś odwołanie do zagłębia dolnośląskich uzdrowisk w rodzaju Kudowy-, Lądka- czy Polanicy-Zdroju, a po lekturze okazuje się, że traktuje o czymś innym, bliższym (lecz może dla niemowlaka pojawiającego się w tekście – o czymś życiodajnym, uzdrawiajacym wzorem naszych pięknych uzdrowisk?):

 

Dokąd się wybierasz bez słowa, nie wiedząc,

co smok, co królewna, co głupi brat

ma jeszcze do powiedzenia?

Usiadź tu, proszę ja ciebie,

na chwilę i, gębę rozdziawiwszy, wysłuchaj do ostatka,

nim się źródło bajeczek osuszy

i wycyka się ostatnia kropelka.

(„Źródło Zdrój”, w: "Rozkład jazdy", Wrocław 2012, s. 467)

 

Znacznie więcej miejscowych odniesień znajdziemy za to u Grzegorza Tomickiego (również poety), autora m.in. tomu wierszy "Pocztówki legnickie" (2015). Z pierwszej części zatytułowanej po prostu „Legnica” przytaczam trzy utwory:

 

IV.

Jeśli chcesz się pomodlić gościu stęskniony,
nie idź do kościoła ewangelickiego na Henryka Pobożnego,
bohatera legnickiego, od Tatarów poległego,

najbardziej znanego z tego, że miał szóstego
palca u nogi. Idź do Teatru, ten jest bowiem w samym
rynku, zaś rynek w Legnicy nie ma sobie równych.

Wiem coś o tym, albowiem dwa razy mnie w rynku
pałowano, w tym raz niesłusznie, a raz nieskutecznie,
innym zaś razem pomylono z Posejdonem z fontanny.

VII.

Nigdy nie widziałem przedstawienia, jakie daje ksiądz
w kościele klasztornym benedyktynek pod wezwaniem
Świętego Maurycego na placu Klasztornym 7,

aczkolwiek swojego czasu często bywałem, też na
przedstawieniach, na placu Klasztornym 7B, u mojego kolegi
Krzysztofa, obecnie zamieszkałego, jako mówią,

na nalewkach. Być może nigdy nie widziałem tego
księżowskiego przedstawienia, bo na placu Klasztornym 7
mamy teraz ogólniak, a do ogólniaka nie chodzę.

XII.

Jeśli więc zbłądzisz kiedyś w te strony gościu spóźniony,
nie idź do kostnicy z salą modlitewną z 1877 roku
ani do zespołu szpitala psychiatrycznego z gmachem

głównym, pawilonem zakaźnym i willą dyrektora,
obecnie budynek administracyjny z kotłownią,
ani do dawnego aresztu śledczego na ulicy Daszyńskiego.

Idź do domu Pod Przepiórczym Koszem (połowa
XVI wieku) przy Małym Rynku 38, gdzie mamy galerię
przedniego srebra, albo chodź do mnie na Obłąkanych.

("Pocztówki legnickie", w: http://innelektury.pl/legnica/, dostęp: 03.10.2020)

 

Głogów

Obecnie w mieście funkcjonuje Głogowskie Stowarzyszenie Literackie założone w 1999 roku przez Stefana Górawskiego, Joannę Lehman, Władysława Paździocha i Tadeusza Kolańczyka, które przez krótki czas wydawało nawet swoje własne pismo – najpierw pod nazwą „Akapit”, a następnie pod nazwą „Kwartalnik Kulturalny”. Wizytówką literackiego Głogowa są natomiast coroczne Głogowskie Konfrontacje Literackie. Warto wspomnieć, że w 2019 roku obchodziły one swoje 25-lecie, a gościną festiwalu była m.in. Marta Podgórnik.

Z Głogowem możemy kojarzyć następujące osoby: Martę Mizuro (autorkę "Cichej przystani", obecnie pracującą we wrocławskiej „Odrze”), Joannę Piwowar, Marka Sienkiewicza, Krzysztofa Jelenia, urodzonego w Grecji, lecz zamieszkałego w Głogowie Telemacha Pilitsidisa, Rafała Brassego czy Piotra Mosonia, członka GSL i lokalnego (oraz sieciowego – pamiętacie Poetycką Listę Przebojów?) animatora kultury.

Rafał Brasse, kojarzony z nurtem poezji religijno-chrześcijańskiej, jak dotąd opublikował pięć książek poetyckich. O debiutanckich "Rwanych liniach" (1997) tak pisał Paweł Kaczorowski w jednym ze swoich szkiców: „To z całą pewnością jeden z najważniejszych debiutów lat dziewięćdziesiątych w Polsce. Na tę książkę składają się wiersze nagradzane w całym kraju (...)” [„W obliczu wieczności. O twórczości autora 'Oblicza'”, w: "Rozkład jazdy", Wrocław 2012, s. 215].

Z kolei Piotr Mosoń opublikował dwie książki poetyckie: "separatum" (2010), dzięki zwycięstwu w II Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Janusza Różewicza w Radomsku oraz "Hejtsbuk" (2017). Co ciekawe jego utwór pt. „Bardzo krótki wiersz o frustracji” czyli „już / kurwa / brak mi / słów” z debiutanckiego tomu stał się internetowym fenomenem, viralem i często można spotkać go w sieci, bądź na stronach zupełnie niezwiązanych z literaturą.

Ciekawą postacią jest również Telemach Pilitsidis, absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, gdzie uzyskał dyplom malarstwa w pracowni Jerzego Nowosielskiego. Znany głogowski malarz z licznymi wystawami indywidualnymi. Ponadto poeta i prozaik, autor tomów wierszy i powieści autobiograficznej.

Tymczasem Krzysztof Jeleń, również znany poeta z Głogowa napisał swego czasu wiersz dla Fundacji Głogowskie Hospicjum:

 

Gdy się tak zdarzy, że ciężka choroba
Pokłady życia nagle w nas wyczerpie
I gdy dobiegać będzie jego doba
Pośród fizycznych i duchowych cierpień,

Gdy miłość bliskich już nie będzie w stanie
Nieść ulgi w bólu ani w bezradności,
Potrzebne będzie miejsce, w którym trwanie
W ostatnich chwilach nabierze godności,

Gdzie doświadczone i troskliwe dłonie
Z wyposażoną do potrzeb przestrzenią,
Ten beznadziejny, zdałoby się koniec
W znak pogodnego odejścia przemienią.

(„Krzysztof Jeleń napisał wiersz dla hospicjum”, w: https://myglogow.pl/krzysztof-jelen-napisal-wiersz-dla-hospicjum-mozna-sie-wzruszyc/, ostatnia aktualizacja: 04.12.2019)

 

Z kolei wspomniany Piotr Mosoń jeden z utworów poświęcił małomiasteczkowemu listonoszowi i pozostałym pracownikom „małomiasteczkowej” poczty:

(...)

od dziś z większą wyrozumiałością potraktuję
pośpiesznie nakreśloną karteczkę, że pani z okienka
zaraz wróci.

(...)

i oto nadchodzi. jeszcze z poleconym pulsem.
jeszcze z ekspresową linią papilarną
intensywnej gry wstępnej na gorejącym udzie.
jeszcze w pamięci ma majtki poniżej kolan,
gdy język już obficie kocha się ze znaczkiem.

widzę utkwione pod Curie-Skłodowską za złoty sześćdziesiąt
miliony cudzych plemników gotowych do podróży na gapę.
prawie wszystkie wyginą, zanim ten list z ostrożnymi
przeprosinami, pan Józef poda ci prosto do rąk.
po sprośnych aluzjach o pieczątkach na jędrnym pośladku,
będzie czekał na byle słuszny napiwek.

poczciwy ten nasz małomiasteczkowy listonosz.
czasem dostarczy błyszczące wieści z miasta grzechu,
czasem rozniesie jakąś weneryczną chorobę.
na pewno nie zaśnie, gdy zaraz po obowiązkach służbowych
znacząco zapuka dwukrotnie w futrynę
a ty się zarumienisz w drodze do post scriptum.

(„Listonosz puka zawsze kiedy może”, w: https://opt-art.net/helikopter/4-2017/piotr-moson-piec-wierszy/, dostęp: 07.10.2020)

 


Strzelin na Księżycu

Od kilkunastu lat Strzelin jest obecny na poetyckiej mapie Dolnego Śląska (ale i ogólnopolskiej) za sprawą m.in. nominowanej do NIKE Mirki Szychowiak, autorki tomów wierszy, zbioru opowiadań, matki innej docenionej poetki Julii Szychowiak. Choć zaczęło się gdzie indziej: „(...) na organizowane pięciokrotnie zloty poetyckie w Księżycach – przyjeżdżali (...) tutejsi. Zloty poetyckie zaczęto organizować u Szychowiaków, zanim Strzelin rozkręcił się poetycko na dobre. Zjeżdżali do Księżyc literaci nie tylko z całej Polski; wielu z nich znało się jedynie z sieci (...) Trzy dni rozmów, wspólnej zabawy, nawiązywania kontaktów. I tak to się zaczęło. (...)” [Mirka Szychowiak, „Strzelin”, w: "Rozkład jazdy", Wrocław 2012, s. 664]. A potem były Potyczki Literackie organizowane przez Strzeliński Ośrodek Kultury, był okolicznościowy Turniej Jednego Wiersza. Pojawił się Salonik Literacki, za sprawą Biblioteki Publicznej w Strzelinie. I okazało się, że w mieście granitu tkwi poetycki potencjał. Dziś więc jeśli mówimy o Strzelinie w kontekście poezji – mamy na myśli organizowany od 2009 roku przez Strzeliński Ośrodek Kultury Ogólnopolski Konkurs Poetycki o „Granitową Strzałę”. Wśród laureatów konkursu na najlepszą książkę poetycką (konkurs wyróżnia spośród innych to, że laureat otrzymuje wydrukowaną już książkę w... dniu, w którym dowiaduje się, że wygrał) są m.in.: Justyna Koronkiewicz, Grażyna Wojcieszko, Anna Maria Wierzchucka, Maciej Raś, czy Waldemar Kazubek.

Co więcej, konkurs zyskał swoją renomę nie tylko dzięki laureatom, lecz także dzięki jury, w którym zasiadali lub zasiadają uznani poeci z całej Polski, m.in. Bohdan Zadura, Andrzej Sosnowski, Radosław Kobierski, Tomasz Różycki, czy Jacek Bierut.

Mirka Szychowiak wydała jak dotąd siedem książek poetyckich. Autorka podzieliła się ze mną dwoma utworami, z czego pierwszy z nich dedykowany jest:

 

Mojemu nieeleganckiemu ogrodowi w Księżycach

 

(...)

Każdy z was miał swój kawałek ziemi. I co?

Forsycja wlazła na kuklika, sponiewierała,

wgniotła i wypięła na wszystkich żółty tyłek.

Najstarsza, a taki brak odpowiedzialności.

Mówiłam przecież: orliki z tyłu, z boku smagliczki.

Czemu nasturcja splątała się z bluszczem? Obłęd.

 

A maluchy gdzie? Po prostu granda w biały dzień.

Ej, sedum spurium, odchyl się trochę, kolego, boś mi

arimerię maritimę wdusił w ziemię, zaraz padnie.

 

Że jak? Niby niektórych traktuję ulgowo, tak?

Floksy jak zwykle podjudzają. Ona nie jest żadną

królową. Oddałam ją wam pod opiekę, bo dziczała

w rowie. Niech goździki nie plotą – nie pokłułaby,

gdybyście jej nie dokuczali – jest jak kotka, schowa

pazurki, kiedy zaczniecie ją traktować po ludzku.

(„Było, minęło”)

 

drugi natomiast:
 

kamieniowi przy Krzywoustego 334 (we Wrocławiu, przyp. RR)

 

Urodziłam się na polu bitwy, na którym

dziewięć wieków z hakiem, dzielny

Bolesław rozpieprzył niemieckiego

Henryka i jego żołnierzy. Na dowód,

że to prawda – postawiono tam

ogromny głaz. Patrzyłam na niego

codziennie z okna mojego pokoju.

 

Psiak był dzielnicą mało szanowaną,

– znajomi mieszkali we Wrocławiu,

a my na Psim Polu. Byłam wsiakiem.

Ten kamień ratował honor, był nasz

i nikt takiego nie miał. Pozwalaliśmy

łaskawie ludziom robić pamiątkowe

zdjęcia, a nawet posiedzieć na ławce.

(...)

(„Moja bitwa na Psim Polu”)

 

„LAS”

„Moja poezja rodzi się w lesie” – przyznała w jednym z wywiadów Justyna Koronkiewicz („Moja poezja rodzi się w lesie” w: „Dzikie Życie” nr 3 / 2017), autorka tomów wierszy "Szamanka" (opublikowanego w 2016 roku w Strzelinie dzięki zwycięstwu w konkursie o „Granitową Strzałę”) i "Naturalna kolej rzeczy" (2019). Mieszkająca „w sercu Gór Stołowych”, dosłownie w chacie pośrodku lasu. I taka jest też jej poezja – dzika, nieujarzmiona, tworzona „na końcu świata”. Jakiekolwiek nazwy sygnalizujące cywilizację są w dużej mierze obce tej poezji. Las to las, łąka to łąka, rzeka to rzeka. Nadanie (a może raczej: przywołanie) nazwy tej rzeki byłoby ingerencją człowieka w naturę, w naturalną kolej rzeczy. Byłoby urzeczywistnieniem krainy, która winna pozostać tajemnicza, dziewicza (i nieodkryta). Choć czasem nawet Koronkiewicz zdarza się uchylić rąbka tajemnicy:

 

Powoli odlatują bociany. Odliczamy dni do końca lata.

W myślach przeciąg. Daty, obrazy. Fragmenty historii z różnych części świata.

Na języku obco brzmiące słowa, smaki, baśnie tysiąca i jednej nocy.

Pomiędzy widokówką z „Beautiful Glencolmcille” a listem z Australii,

układam bukiety. Suszę dziurawiec. Kartki ode mnie pachną kawą i miętą.

Szumią jak drzewa w pobliskim lesie.

 

Ten fragment świata to odsłonięte skały, płaskie szczyty, za którymi

słońce zachodzi coraz wcześniej. Na drugiej półkuli odwrotnie.

Noce coraz krótsze. Cieplejsze ranki. Mogłabym się skusić na ofertę

wakacji w tropikach, ale kocham tutejsze góry. Pasma w dorzeczu Włodzicy

i Ścinawki. Widok na Śnieżnik. Kruche piaskowce i wapienie. Muflony.

 

Pełna jestem ścieżek, potoków, górskich polan. Kartek czerpanych

z celulozowych włókien. Rzadko opuszczam granice lasu. Nawet jeśli

kuszą i wołają mnie rozgrzane pustynie, oceany

czy urokliwe uliczki na Montmartre.

(„Terra indigena”, w: "Naturalna kolej rzeczy", Zielona Góra 2019, s. 74)

 

Lub zdarza jej się czasem zabrać nas w konkretne góry, z których rozpościera się widok na czeskie przygraniczne miasteczko:

 

Codzienny widok. Nasłonecznione doliny.

Skalne miasta. Ścieżki, które spływają z gór.

Przyporządkowuję nazwy szczelinom, wąwozom,

jaskiniom, w których woda odmierza czas. Zamyślam się

na wysokich skarpach z widokiem na Broumov.

 

Pomiędzy plamami zieleni – porozrzucane wioski, kolorowe domy,

droga stu zakrętów. Liczymy cierpliwie, do pierwszej pomyłki.

Nie zaczynamy od nowa, zapatrzeni w prześwity między sosnami.

Po jasnej stronie zbocza wiatr zlizuje cienie. Pytam o kolor ziemi.

Wypełnia oczy czerwonym pigmentem. Jest ruda. Żelazista.

Jak wysoko mineralizowana woda w okolicznych źródłach.

 

Sprawdzamy czy piaskowiec poddany działaniu słońca,

zetrze się w dłoniach na pył. Czy ma jakiś zapach, znak szczególny.

Znajduję kamień z amonitem. W jego ciepłym wnętrzu

mieszka pamięć pierwszych wypiętrzeń, gdy wokół było morze,

a na dnie piasek, biały jak kreda.

(„Białe Skały”, w: tamże, s. 69)

 

Bielawa, Dzierżoniów

Bielawa – miasto po drugiej stronie Przełęczy Woliborskiej. Wędrówkę pieszo z Bielawy do Nowej Rudy opisał już w "Buszu po polsku" (1962) sam Ryszard Kapuściński, o czym w dalszej części szkicu. Kiedy więc Kapuściński wspomina Bielawę, to znaczy, że tam musiało się coś dziać. I faktycznie, choć trochę później. Na początku XXI wieku zainaugurowano działalność Klubu Miłośników Poezji Śpiewanej „Pozytywka”, którego członkami są lub byli: Barbara Pachura, Urszula Kowalewska, Piotr Woźniak, Krzysztof Sobczak, Barbara Bulerska i Miłosz Wrzesiński.

Klub funkcjonuje intensywnie. Zaprasza poetki i poetów z całej Polski, ale daje też szansę na zaprezentowanie swoich utworów artystom z Dolnego Śląska. W „Pozytywce” gośćmi byli m.in. Bohdan Zadura, Wojciech Bonowicz, Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, Anna Podczaszy z Legnicy, Darek Foks, Anna Magdalena Pokryszka z Ząbkowic Śląskich, Tomasz Majeran z Wrocławia, Marta Fox czy Radosław Wiśniewski (obecnie Kiełczów).

Ponadto Bibliotheca Bielaviana urochomiła serię wydawniczą pn. „Sudecka poezja i proza ”. Jej celem jest promowanie twórczości osób związanych z regionem. W 2019 roku seria liczyła już sobie XXVII tomów. Przy okazji wydawnictw warto jeszcze wspomnieć autorską serię Rafała Brzezińskiego „Z szuflady poety”, w której zadebiutował inny bielawski twórca – Stanisław Wojnar.

W Dzierżoniowie odbywa się cykliczna „Noc Poetów”. Liczna frekwencja na tego typu imprezach spowodowała, że zaczęto organizować również Bielawskie Turnieje Jednego Wiersza.

Jednym z najbardziej znanych poetów związanym z Bielawą i Dzierżoniowem jest Adam Lizakowski, autor wielu tomów poezji, tłumaczeń, jak również utworów i książek poświęconych rodzinnym stronom.

Tom "Bielawa. Randka trzech sylab" (2014), który powstawał z myślą o 90. rocznicy nadania praw miejskich Bielawie zawiera wiele interesujących, lokalnych smaczków. Jak czytamy w posłowiu: (...) to poetycka próba Adama Lizakowskiego zapoznania czytelnika nie tylko z dziejami miasta, ale i regionem sowiogórskim w Polsce, a także przedstawienie miasta i regionu poza granicami kraju. (...) tomik powstawał z dala od Bielawy, od małej ojczyzny. Lizakowski napisał go z kilku powodów. Po pierwsze, zdał sobie sprawę z tego, jak ważna jest mała ojczyzna nie tylko w jego twórczości, ale dla niego samego, jako człowieka i emigranta. Wcześniej pisał o Pieszycach i Dzierżoniowie, teraz wiersze o Bielawie są dopełnieniem tego wszystko, co ma w tym temacie do powiedzenia (...) [Joanna Thompson-Zawadzka, w: tamże, s. 85]

Poniżej fragment utworu „2009 Osiedle Włókniarzy”

 

Tkacze byli ozdobą miasta

proste stwierdzenie takie jak

wiosna tego roku się spóźnia

albo

Biedronka czynna od 9 do 20

Jednak to nie to samo uczucie

tkacze byli ozdobą miasta

te słowa mają w sobie coś

z greckiej tragedii w której

chórem starców jest chór

byłych pracowników przemysłu

bawełnianego w Bielawie.

 

Fabryki stoją puste, tego nie robi

się fabrykom, ludzie są bez pracy, tego

nie robi się ludziom, państwo ubożeje

tego nie robi się państwu, ławki na

osiedlu świecą pustką prosto w oczy

na huśtawkach huśta się wiatr sowio

-górski, który nieraz na zimne dmuchał

osiedle włókniarzy nazwa przerosła

rzeczywistość

(...)

(„2009 Osiedle Włókniarzy”, w: "Bielawa. Randka trzech sylab", Bielawa 2014, s. 57)

 

Z kolei w Dzierżoniowie istniała (zasłużona dla polskiej poezji współczesnej) Oficyna Wydawnicza „Obok”, w której swoje książki poetyckie opublikowali m.in. Ewa Sonnenberg ("Kraina Tysiąca Notesów", 1997) oraz Krzysztof Śliwka ("Rajska rzeźnia i inne wiersze", 1993), autorzy dziś uznani i nagradzani – również zagranicą. W dodatku wydawnictwo organizowało Konkurs Poetycki Oficyny Wydawniczej „OBOK”.

Z Ziemią Dzierżoniowską związana była również malarka i poetka, pracująca przez lata w nieistniejącej już „Diorze” – Barbara Wysoczańska-Mazur.

Ciekawymi inicjatywami są z pewnością „Poetycka Stajnia”, od lat organizowana przez Dzierżoniowski Ośrodek Kultury, będąca ogólnopolskim konkursem poezji śpiewanej oraz impreza pn. „Poezja na murach”.

 

Wiosenne Kłodzko

Kłodzko może pochwalić się długą tradycją literacką. Po 1945 roku zaistniało na poetyckiej mapie Polski za sprawą Kłodzkiego Klubu Literackiego, którego „Pierwszym przewodniczącym był Jacek Łukasiewicz, następnie Bogusław Michnik, a w późniejszych latach Michał Fostowicz.” [Karol Maliszewski, „Życie Literackie w Kłodzku po 1945 roku”, w: http://dolnoslaskosc.pl/karol-maliszewski-zycie-literackie-w-klodzku-po-1945-roku,451.html, dostęp: 04.10.2020) I przede wszystkim: dzięki Kłodzkim Wiosnom Poetyckim, których pomysłodawcami byli m.in. Jan Kulka i Anna Zelenay. „(...) na Wiosnach bywali m.in. tacy twórcy, jak: Witold Wirpsza, Janusz Maciejewski, Artur Sandauer, Julian Przyboś, Miron Białoszewski, Anna Świrszczyńska, Jan Śpiewak, Artur Międzyrzecki, Anna Kamieńska, Adam Ważyk, Mieczysław Jastrun, Jerzy Zagórski, Jan Błoński, Michał Głowiński, Janusz Sławiński, Edward Balcerzan, Ludwik Flaszen, Urszula Kozioł, Adam Zagajewski, Julian Kornhauser, Ryszard Krynicki, Rafał Wojaczek, Bohdan Zadura, Jacek Bierezin.” [Karol Maliszewski, w: tamże]. A jeśli dodać do tego Zbigniewa Herberta, Stanisława Czycza czy Stanisława Grochowiaka to wychodzi na to, że Kłodzkie Wiosny Poetyckie były imprezami, na których każdy szanujący się poeta musiał po prostu być. Kiedy się skończyły – po latach zainicjowano serię wydawniczą w ramach „Witryny Artystów” pod auspicjami Kłodzkiego Ośrodka Kultury. W serii tej opublikowano m.in. "Spokojne miasto" Krzysztofa Śliwki (1989) czy "Wiersz wolny" Karola Maliszewskiego (1987). Kolegium redakcyjne tworzyli: Michał Fostowicz, Jan Stolarczyk, Bogusław Michnik i Marek Garbala – opiekun młodych twórców z Wrocławia, ale też wymagający redaktor, dziś człowiek-legenda, któremu Robert Gawłowski w swoim najnowszym tomie poezji "Pył" (2020) poświęcił jeden ze swoich wierszy. Oto fragment:

 

Pamięci Marka Garbali

 

Ten starzec z laską, przed laty, jeszcze tęgo pijał z nami.

(...)

Ale kiedy stracił zęby i seplenił, drwili z niego młodzi.

(...)

Niekiedy stawał przy drodze do teatru i złorzeczył cicho:

w proch rozsypią się wasze wiersze. Zostanie po nich nic.

(...)

(„Zapomniany”, w: "Pył", Wrocław 2020, s. 39)

 

Obecnie kłodzkie środowisko literackie tworzą: Bogusław Michnik, Tomasz Smogór, Marta Sidorowska i Dagmara Kacperowska.

Dagmara Kacperowska debiutowała zbiorem "martwy sezon" (2018), gdzie więcej miejsca poświęciła światu niż swojej okolicy, stąd próżno było znaleźć w tym, skądinąd całkiem dobrym tomie, akcentów kłodzkich. W jej niepublikowanym wcześniej utworze „Nurt”, który otrzymałem od autorki, znajdziemy już jednak tzw. „lokalność”:

 

wszyscy malkontenci tego miasta

rozproszeni w kamienicach proletariatu

powściągliwi abonenci rtv szukający świadectwa

pracy w skupie makulatury

administratorzy przysklepowych ławeczek

procentowi ozdrowieńcy przy źródlanym rondzie

kulawi złomiarze niosący swój krzyż brukiem Walecznych

i ten brzuchaty Rom(eo) rozpalający śpiewem

mury Parkówki. wszyscy. spuszczą

kolejny rok z nurtem Nysy.

 

Gosia Kulik, Olga Tokarczuk w górskich okolicznościach przyrody.

 

Nowa Ruda miasto fryzjerów

Obok Olgi Tokarczuk, najbardziej znanym literatem związanym z Nową Rudą jest Karol Maliszewski. Niestrudzony krytyk, współzałożyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego OGMA i współorganizator Noworudzkich Spotkań z Poezją oraz Festiwalu Góry Literatury, postać niekiedy wręcz heroicznie towarzysząca zmianom zachodzącym w poezji polskiej od wczesnych lat 90. Poeta i prozaik, o którym Jacek Gutorow napisał: „Istnieje kilku [poetów, przyp. RR] Maliszewskich (...) Najpierw spieszny przechodzień pchany nieokreśloną tęsknotą za nowymi, fantastycznymi miejscami (...) Potem niespokojny duch (...) Jest też poeta odnajdujący siebie pośród innych poetów (...)”. [Jacek Gutorow, „Być pędem wiersza”, w: Karol Maliszewski, "Zdania na wypadek. Wiersze wybrane", Brzeg 2007]. Miejsca by zabrakło, gdybym miał podać wszystkie przykłady, gdzie Maliszewski nawiązał do Dolnego Śląska. Tak silnie pulsuje ta kraina w jego utworach, ponieważ mam na myśli nie tylko wiersze, ale również prozę. W tym opracowaniu przezornie nie zamieszczam jednak żadnego utworu / fragmentu dotyczącego Nowej Rudy. Poszerzajmy naszą literacką mapę, szukajmy innych mieścin. W "Inwazji i innych wierszach", tomie wydanym w 2004 roku, znajdziemy kilka interesujących punktów. Pora je na tę mapę nanieść:

 

(...)

W Wambierzycach cztery dzwony

złożone do grobu; głuche stoją

w szczerym... Uderzam kamieniem,

syn poprawia z drugiej;

 

zapomnianym imieniem,

chyłkiem, miedzą, wzgórzem

przeciska się jęk.

„Idźmy. Kogoś boli.”

(„Liryka lokalna”, w: "Inwazja i inne wiersze", Kraków 2004, s. 30)

 

Jak igła do zszywania owiec

lśni w szronie wieża kościoła w Głuszycy

 

i są jagnięta na wzgórzach

zziębnięte, zdziwione.

(...)

(„*** (Jak igła do zszywania owiec...)”, w: tamże, s. 39)

 

To są Góry Sowie

(nazwa taka sobie

wykradziona Niemcom),

 

a to jestem ja, napis,

rysa uczyniona gnejsom.

But chrzęści na żwirze.

(...)

(„To są Góry Sowie”, w: tamże. 36)

 

W ogóle ten poeta często opisuje wzgórza, szczyty gór, miejscowości leżące u podnóża:

 

(...)

Cień Szczelińca, plamy śniegu, zagadkowe rysy.

Zając przywiera. Potem pociąg odchodzi.

Ścinawka. Siedem lokomotyw. Ścięta chłodem para.

(...)

(„Maj”, w: "Rok w drodze", Wałbrzych 2000, s. 43)

 

Albo poprzez pozornie nic nie znaczący dopisek pod wierszem – „zachęca” czytelnika do odwiedzenia tych stron, którymi sam się zachwycił. Jak to poeta:

 

Zasypiam z twoim szalikiem na sobie,

uspokajam się. Kobieta doi krowę

przy świetle księżyca. Słychać bicie

drugiego serca w tobie. Spokój

z gór spływający.
 

Bielice, 81

(„*** (Zasypiam z twoim szalikiem na sobie)”, w: "Wiersz wolny", Kłodzko 1987, s. 6)

 

 

Pięć poetek wrocławskich

Wróćmy do Wrocławia. W poezji Elżbiety Lipińskiej Wrocław zajmuje szczególne miejsce, ale ten poniemiecki, historyczny, który poetka zna z rodzinnych opowieści, własnego dzieciństwa. W tomie "Kamienie" (2017) jest on zwieńczeniem powojennej, rodzinnej tułaczki:

 

(...)

Stacja końcowa – Wrocław

 

Widnokrąg szerszy od innych,

jak zwykle, gdy patrzysz na morze.

Tym razem gruzów.

Poczciwa ciuchcia nie daje rady.

Sapie i zdycha. Kwitną magnolie.

Coś się kończy i zaczyna.

(„Stacje”, w: "Kamienie", Wrocław 2017, s. 23)

 

Natomiast we wcześniejszym zbiorze "Na końcu języka" (2013) Lipińska przedstawia nam jego obraz z lat 50.

 

To zdjęcie pachnie „Prastarą”.

Fragment koszyka odbija się w narożniku.

Lustro przypadkiem weszło w kadr.

 

Twoja twarz jest wygładzona i spokojna.

Ręcznie opleciona wikliną butelka

kryje w sobie niepowtarzalną nutę zapachową,

zwraca uwagę wysmakowaną linią.

Jest propozycją dla eleganckich mężczyzn,

którzy pewnie spoglądają w przyszłość.

 

Wierzysz. Spoglądasz.

Nie sprawdzasz terminu ważności.

(„Wrocław 1957”, w: "Na końcu języka", Nowa Ruda 2013, s. 8)

 

Z kolei u Marty Kucharskiej, na co dzień bardziej prozaiczki niż poetki, w jak dotąd jedynej wydanej książce poetyckiej "Abisynia" (2013) tenże Wrocław jest już współczesny, dzisiejszy, z licznymi knajpami zamiast morzem gruzów. Niczego, jak u Lipińskiej, nie trzeba przywoływać z pamięci, bo wszystko dzieje się dosłownie tu i teraz:

 

(...)

Chcę zabrać cię do KRVNu,

do którejś z żydowskich knajp przy Włodkowica

(...)

(„Anatomia miłości”, w: "Abisynia", Gniezno 2013, s. 19)

 

W wierszach Justyny Paluch pomieszczonych w książce "Infalia" (2018), książce dodam rodzinnej, poświęconej dzieciom (z której napisałem kiedyś recenzję do „Odry”), również odnajdziemy wrocławskie ślady; czy to za sprawą odwołań do innych poetek i poetów związanych z tym miastem (Agnieszki Wolny-Hamkało, Tymoteusza Karpowicza), oddolnych inicjatyw, jak choćby akcji „Jedzenie zamiast Bomb” („Food Not Bombs”) polegającej na rozdawaniu w danym miejscu i o danej godzinie ciepłych posiłków bezdomnym, czy znanych lokali, w których wrocławianie bywają. Choć, podobnie jak u Tomasza Hrynacza, przeważa w utworach Paluch niedookreślenie. Jest ulica, ale nie wiemy jaka, jest miasto – ale jakie? Tego możemy się jedynie domyślać. Na szczęście poetka daje kilka wskazówek (z pożytkiem dla szkicu).

 

w marcowym parku po siedemnastej

same psy i żadnych niemowląt

z wyjątkiem kaja

brzydkie przedwiośnie

starsze dzieciaki bandami nie boją się psów

warczą na widok patrolowego wozu

być może najlepszą stroną tego miejsca

jest „jedzenie zamiast bomb” myśli alicja

mokro i zimno

kaj spod wpół przymkniętych powiek

skanuje kolejkę do kotła

(„obiad”, w: "Infalia", Kraków 2018, s. 28)

 

Szybki research pokazał, że rozdawanie posiłków miało miejsce (z dużym prawdopodobieństwem) w Parku Staszica we Wrocławiu. Ale Paluch (jej bohaterka) nie chodzi jedynie do parków, relaksuje się również w księgarni i kawiarni „Tajne Komplety”, w samym centrum:

 

dzień bez kawy to rzadkość w życiu alicji

całe szczęście że samopoczucie zakrzywia się w górę

zdecydowanie za zimno

zdecydowanie w sam raz jeśli chodzi o ludzi

w prawie samym środku rynku

uporczywe głosy nie przeszkadzają

mogą tylko pomóc w interpretacji dnia

kaj i brzoskwinia poza zasięgiem

w starym kinie domowym

uczą się stanu skupienia

(„tajne komplety”, w: tamże, s. 66)

 

Kiedy indziej krzyk dzieci kojarzy jej się z wrocławską dzielnicą Krzyki:

 

krzyk alicji odbija się w odłamkach kaja

(...)

szkło prawie nie grzeje jest zbyt bliskie lodu

tylko w kontakcie z krwią

tryska tysiącem interpretacji

Krzyki to taka dzielnica

w której nigdy nie mieszkali

(„tautologie”, w: tamże, s. 77)

 

Powojenny Wrocław z tym wcale nieodległym przeplótł się także w wierszach Ewy Jarockiej, która w najnowszym tomie wierszy "Cienie piszczących psów" (2020) zapisała:

 

 

(...)

mama z mojej piersi opowiada o tym, jak przyjechała

do wrocławia na studia. legnicka była w ruinie.

(...)

(„mama”, w: "Cienie piszczących psów", Łódź 2020, s. 48)

 

Natomiast w debiutanckiej książce "nie ma dobrych ludzi" (2016), wcześniej niż Justyna Paluch, wspomniała dzielnicę Krzyki:

 

wstałam, bo idę do pracy.

styczeń, ciemno. pewnie śpisz,

myślę

w swojej kawalerce na krzykach

(...)

(„zimowy sen”, w: "nie ma dobrych ludzi", Wrocław 2016, s. 10)

 

A innym razem zdradziła jednocześnie, czego nie lubi bohaterka jej wierszy. A raczej nie cierpi:

 

jesteś w delegacji. ciągle jeździsz w te delegacje.

ciągle jakiś żmigród, oborniki śląskie i inne kozie

smrody. nienawidzę tej twojej pracy na wysokim stołku

(...)

(„fotki od leo”, w: tamże, s. 28)

 

Nie jest to jednak poetka, która może robić za przewodniczkę po topografii Wrocławia, czy Dolnego Śląska. Ten świat dzieje się przede wszystkim wewnątrz poetyckiego, rozdwojonego „ja”. Bo Jarocka potrafi raz pisać pięknie, poetycko, okrężnym językiem, żeby za chwilę uderzyć w czytelnika wierszem dosadnym i brutalnym. Lecz, jak widać po przytoczonych fragmentach (z pewnością nie wszystkich), czasem ten wewnętrzny świat całkiem nieźle potrafi się zmaterializować w świecie zewnętrznym:

 

(...)

gdzie jestem,

w jakim kraju, na jakiej ulicy?

Wymażę z pamięci Polskę,

ulicę Poniatowskiego

i ciało, które przechyla się

do snu.

(...)

(„Będę się przebudzała”, w: "Dno cekina", Wrocław 2017, s. 63)

 

Przyjechałam do mamy,

bo to ciągle mój dom. On będzie mój,

nawet gdy mi obrzydnie to życie,

przyjdzie starość i zrewitalizują wrocławskie sypialnie.

Odmalują blok mamy lub zburzą.

Wikipedia napisze, że mieszkałam tam jako dziecko.

Literaturoznawcy zbadają wpływ ruchu

przy Legnickiej na moją wyobraźnię.

Jak ten szary kawałek Polski zmienił świat.

(...)

(„***(Przyjechałam do mamy...)”, w: tamże, s. 66)

 

Ciekawa sprawa jest z Hanną Janczak. To poetka bardzo miejska, wrocławska (choć czasem uciekająca na wieś), rzekłbym: domowa, a jednak nie ma w tej twórczości wielu nazw. Podobnie jak u innych: jest miasto, są ulice, jest otoczenie, ale poetka nie zdradza się ze szczegółami. Może dlatego jej drugi tom nosi tytuł "jeszcze ciszej" (2018). Jednak w utworach Janczak to, co przykuwa uwagę, to uniwersalność miejsca. Te wiersze, dodam: świetne wiersze, mogłyby się „wydarzyć” wszędzie. Może dlatego od razu w nie „wpadamy” i czujemy się w nich zadomowieni; utwory Janczak nie są od dawania wskazówek w postaci konkretnych nazw. Paradoksalnie wiersze Janczak, którym brak topograficznego konkretu, są znacznie nam bliższe od wielu wierszy „uzbrojonych” w tego typu znaki. Bo one spokojnie mogłyby się wydarzyć tuż za naszą ścianą. Tej poetce po prostu wierzymy. Skoro pisze w biogramach, że mieszka we Wrocławiu, to z automatu traktujemy jej wiersze jako wrocławskie. Szarość budowli pozbawionych nazewnictwa kontrastuje u Janczak z wielokulturowym duchem miasta. Duch jest kolorowy, przestrzeń opisywana przez poetkę – już nie. Czy jednak różnorodny Wrocław jest naprawdę miastem spotkań? Nie zawsze jest tutaj miło:

 

(...) a tu trzech kolesi,

którzy walą mi legitymacjami jakiejś super tajnej policji po oczach.

pytali o Turczynkę mieszkającą drzwi obok, kto ją odwiedza,

z kim się spotyka, gdzie pracuje. wyobraź sobie, że było mi wstyd,

(...) bo na dole biali rodacy rzucają kurwami do trzeciej nad ranem,

dilują dragami, katują głośną muzyką. w dupie mam wasze dni!, powiedziałam.

jest sobota, czytam w łóżku, liczę, że cię spotkam.

(„od jakiegoś tygodnia”, w: "jeszcze ciszej", Poznań 2018, s. 29)

 

myślę, czy nie rzucić pracy i idę na manifestację.

wiatr coraz częściej zamienia się w wichurę,

deszcz w ulewę. uchodźcy wypadają z łodzi

jak bile z za ciasnego stołu, jakiś palant wycina drzewa,

ale przecież nikt nie zapuka do drzwi,

żadna żydowska kobieta, patrząc w oczy, nie pyta,

czy nie przechowam dziecka, a ja czule kładąc dłoń

na głowę mojego syna, nie muszę odpowiadać.

(„kilkadziesiąt lat później”, w: tamże s. 28)

 

Planeta Sonnenberg

Choć Ząbkowic Śląskich nie ma w moim artykule, to przecież z tego miasta pochodzą Ewa Sonnenberg i Krzysztof Śliwka, oboje mieszkający obecnie we Wrocławiu. Osobna poetka i osobny poeta, którzy mają swoje trwałe miejsce w poezji polskiej po 89 roku. O Śliwce piszę w dalszej części artykułu, teraz natomiast chciałbym kilka słów poświęcić Sonnenberg. Nie bez powodu śródtytuł ten nawiązuje do jednego z tomów poetki "Planeta" (1997), bowiem jest to twórczość osobna, o potężnym ładunku ekspresji. Zresztą doceniona, znana za granicą, przełożona na obce języki. O czym świadczą wydane przez „Ritę Baum” "Wiersze zebrane" poetki (2014). Sonnenberg w jednym ze swoich utworów umieściła wrocławską ulicę Kościuszki:

 

(...)

jak z ulicy Kościuszki można przenieść się do

Centrum, w zależności od narracji, świat zwijany jak nitka na jakiejś szpuli,

kolejne odcinki dopasowywane i relacjonowane

nić rzeczywistości podłączona do jakiegoś źródła energii

(...)

(„ty gnojku”, w: http://dolnoslaskosc.pl/?iddoc=132&probka=1, dostęp: 04.10. 2020)


 

A w innym nawiązała do potrącenia (swojego?) przez samochód, który miał miejsce w styczniu 1990 roku (poetka podaje nawet konkretny czas i miejsce wypadku):


 

Ścigana niewidzialną sforą much poślizgnęła się

Ścigana oddalającym fenomenem okularów wbiegła

pod samochód bo kocha się tylko umarłych

(i ja ją wtedy pokochałam od pierwszego uderzenia)

Zabawnie przefrunęła nad maską Niejeden kaskader

mógłby pozazdrościć Teatralnie

I było w tym coś z dramatów Szekspira Być może

dosłowność Romeo i Julia tylko że Romeo

nie miał czasu na zakończenia Wyszedł za potrzebą

Pierwsza i ostatnia premiera odbyła się 21 stycznia 1990

we Wrocławiu (miasto na poł.-zach. Polski) na scenie —

ul. Powstańców Śl. o dwunastej dwadzieścia podziwiano

asfalt-matkobrzuch ulicę-szpital drzewa-lekarzy

latarnie-pielęgniarki los-akuszerkę

Urodziła się Poród z drobnymi komplikacjami

Metrykę zastąpił raport milicyjny

Urodziła się na nowo

(...)

(„Rytuał przeżycia, czyli jak się zostaje wampirem”, w: https://milosc.info/ewa-sonnenberg/rytual-przezycia-czyli-jak-sie-zostaje-wampirem/ , dostęp: 04.10. 2020).


 

A w innym z kolei wspomniała o wrocławskich (?) galeriach handlowych:

 

(...)

Nic nie potrafi przekonać mnie do bycia na luzie. Nie umiem. Nie potrafię.
Życie, jedyną rozrywką jest chodzenie po Galeriach.
Wyobrażam sobie, że taka Galeria jest statkiem kosmicznym,
który leci w stronę mojej planety gdzie jestem kochana.
Chodzę po piętrach jakbym zwiedzała międzygwiezdny pojazd.
Spaceruję między szklanymi wystawami sklepów, jakby to były stacje kosmiczne.

(...)

(„Właściwie życie to takie czekanie na śmierć”, w: http://salonliteracki.pl/new/prezentacje/869-ewa-sonnenberg, dostęp: 04.10. 2020)

 

Gosia Kulik, Agnieszka Wolny-Hamkało, Klara Nowakowska, Konrad Góra przy ul. Słowiańskiej.

 

Planeta Góra

W twórczości Konrada Góry stolica Dolnego Śląska przewija się często i zajmuje szczególne miejsce. To właśnie wierszem zatytułowanym po prostu „Wrocław” otwiera on swój debiutancki tom "Requiem dla Saddama Husajna i inne wiersze dla ubogich duchem" (2008). W "Sile niższej (full hasiok)" wydanej cztery lata później Wrocław nabiera już jednak konkretnych barw. A może różnych odcieni szarości i poziomów głodu? W każdym razie utwór ten, pod względem topograficznym, jakże różni się od wiersza z debiutu, gdzie jedynie „Odra, która podchodzi do gardła krwią ziemi, Sowietów i Niemców, / Zastygła w nim (...)”.


 

że jest się, a po co

Okopań poideł,
nie ma chleba Jedności Narodowej,
okadzeń domostwu,
nie ma chleba Sienkiewicza.

Rokoszy sumienia,
nie ma chleba Marksa i Engelsa,
ulegań Srebrenic,
nie ma chleba Rondo Reagana.

Pasjami opierań,
nie ma chleba Kleczkowska do-i-od torów,
opierań bez pasji,
nie ma chleba Odra Kraszewskiego.

Żywień y bronień,
nie ma chleba Anty-Reymonta,
franczyzy spamiętań,
nie ma chleba Osobowicki z Bujwida.

Strużeń piosnki o usta,
nie ma chleba Jagiellończyka w dwóch kotach,
nalegań, że mimo
jest chleb tu i teraz,

nie-
zasłużony, gorący przez palce
chleb ścierań
o jeszcze.

4.12.2011
(pierwszy kot z 2001, drugi z „do-wczoraj-i-dzisiaj”)

(„Okopań poideł”, w: "Siła niższa", Wrocław 2012, s. 8)

 

Wrocław Konrada Góry to jednak często są obrzeża, peryferie. W najnowszym, skądinąd chyba najbardziej docenionym przez "mainstream" tomie poety "Kalendarz majów" (2019) mamy m.in. przejmujące historie z okolic Psiego Pola:

 

Pół biedronki wpadło mi do pociągu

między stacją Długołęka a stacją Psie Pole,

prawie dokładnie tam, gdzie 9 lipca 1977

pociąg relacji Praga–Moskwa zderzył się

z zaplątaną na nieswój tor

samotną lokomotywą, do której maszynista

zabrał syna na jedenaste urodziny. Obaj zginęli,

a mi tam 23 marca 2019 wpadło

pół biedronki do pociągu: i ja

nie powiem wam, które.

(„I ja”, w: "Kalendarz majów", Wrocław 2019, s. 26)

 

Oraz:

 

(...)

wydostawałem się z Wrocławia, żeby złapać stopa

w stronę wsi pochodzenia, na Psim Polu wsiadłem

w busik przez Zgorzelisko do Kiełczowa (...)

wzrok na listę przystanków i w następnej

sekundzie wytrzeźwiałem, chciałem teraz

rozerwać ten autobus gołymi rękami,

(...)

ostatni przystanek na trasie

zwał się ZGORZELISKO PĘTLA, a przedostatni J. PALACHA:

i do dziś nie opowiedziałem tej historii

nikomu w Republice i

do dziś nie wiem, jak ją opowiedzieć.

(„Ticho”, w: tamże, s. 29)

 

I dalej (ulice, miejsca, miejscówki)

(...)

coraz trudniej się pozbierać

do zwykłych czynności:

(...)

wspominania

o autentycznym sklepie elektrycznym Elektra na rogu

Nowowiejskiej i Prusa

(...)

(„skrzynka”, w: "Nielegalny prąd. Antologia wierszy wrocławskich i podwrocławskich" w wyborze Jacka Bieruta, Wrocław 2016, s. 3)

 

Pisał Marcin Hamkało we wspomnianym utworze. Wszak uliczne życie, sklepy i stragany przy nich, to częsty temat wielu poetek i poetów. Doskonały punkt obserwacyjny. A Piotr Czerniawski był w dodatku spostrzegawczy i nawet uwiecznił w wierszu pewną wrocławską ulicę, gdzie na śniegu zakwitła róża: „Jeszcze dziesięć minut, / jutro następuje. A róże na śniegu / na Ołbińskiej kwitną!” („Najpierw proponuje”, w: "Poprawki do snów", Kraków 2005, s. 11). Ulice więc zaskakują, ale i kuszą. Śladem szkockiego poety Douglasa Dunna, który debiutancki tom poświęcił ulicy Terry street poszła wrocławska poetka Klara Nowakowska. Jej kolejna książka "Ulica Słowiańska" opublikowana w 2012 roku opowiada o życiu na wrocławskim Nadodrzu. I podobnie – jak Dunn w "Terry street" (1969) – Nowakowska portretuje obrzeża, miejsca i ludzi, którzy żyją z dala od atrakcyjnego turystycznie centrum. O tym tomie Katarzyna Szopa pisała następująco: „Nowakowska portretuje przede wszystkim marginesy, a konkretnie zaniedbane i zapomniane obrzeża wielkich miast, ich mroczne zaułki, pachnące stęchlizną bramy i ciemne klatki schodowe starych kamienic. Tym samym autorka dotyka ważnych kwestii: bytowania na pograniczach zarówno w sensie dosłownym, jak i metaforycznym. Domofony, pasaże, ciemne bramy, klatki schodowe, podwórza, sklep mięsny, ogródki działkowe i bazar składają się na ten barwny krajobraz wykluczeń (...) Ulica Słowiańska z wierszy Nowakowskiej jawi się niczym osobliwe miejsce utopijne i na wpół istniejące (...) To portret pełen szarości i beznadziei (...)” [„Smuteczki z Nadodrza”, w: „ArtPapier”, wyd. 9/ 2013]. Na potwierdzenie tych słów przytaczam dwa wiersze z tego tomu:

 

W oczy patrz uczciwie i nie szukaj guza,

bo kto szuka, znajdzie: na co majcher trafi,

będzie otworzone. A jeśli nie potrafisz,

sam odknaj na drugą stronę.

 

To, co niektórym nie mieści się w głowach,

innym łatwo mieści się w kieszeni

i otwiera gracko na alarm – pióro,

znaczy kosa, i idea na cios.

 

Więc uważaj, jak leziesz oraz miej na względzie,

jak ziorasz i którędy, bo jeszcze zobaczysz

 

takie horyzonty.

(„Piosenka Nadodrza”, w: "Ulica Słowiańska", Wrocław 2012, s. 7)

 

Wzgórze Słowiańskie i dołek

pogański.

(„Wizja lokalna”, w: tamże, s. 41)

 

Warto jednak dodać, że Nowakowska nie tylko w "Ulicy Słowiańskiej" jawi się jako poetka kilku miejsc, budynków i drobnych (w skali zapisu, bo głębokich myślowo) obserwacji. W poprzednim, jeszcze po części warszawskim tomie "Składnia" (2004) mieliśmy jednak też przykłady wierszy opisujących konkretne, wrocławskie (?) miejscówki (utwór „Pergola Pub”).

Zresztą w ostatnich kilkunastu latach sporo powstało utworów, w których uwiecznione zostały wrocławskie puby, kluby czy księgarnio-kawiarnie. Oprócz opisanej wyżej Klary Nowakowskiej, czy jeszcze wcześniej Justyny Paluch autorem podobnych uwiecznień jest m.in. Paweł Piotrowicz, który w "Pierwszym planie" (2002) pisał w utworze „Dobitka”, a więc w czasach, kiedy „Tajne Komplety” kojarzyły się jedynie z tajnym nauczaniem podczas okupacji:

 

O szóstej rano prochu nie wymyślimy –

z „Kalambura” idziemy do „Nieba”,

a tam piekło, więc na Odrzańską

białym szlakiem do otwartego domu.

(...)

(„Dobitka”, w: http://dolnoslaskosc.pl/?iddoc=183&probka=1, dostęp: 08.10.2020)

 

Jak również Kamil Zając:

 

(...)

We mgle. Fikcja. Spacer z kalamburu

do teatru. Spektakl. Potem banery, tytuły:

 

gówno z pompą, a priori, tutti frutti

na Campo de' Fiori? Ja to pierdolę.

(...)

(„Oda do szczerości”, w: "Szepty i Szyki", Wrocław 2016, s. 25)

 

Czy Maciej Taranek, autor świetnie przyjętego "repetytorium" (2013), choć tu nie jestem pewny, czy chodzi o klub „stąd”:

 

byłem w klubie dla gejów

(cały wewnątrz piwniczego chłodu wieloryba).

(...)

(„Pisuar”, w: "repetytorium", Kraków / Internet 2013, s. 31)

 

Również najnowsze wiersze Konrada Góry nawiązują do znanych w stolicy Dolnego Śląska miejsc:

 

Remont i deszcz niedoszłego śniegu:

niepełny śrubunek rusztowania warszawskiego

rozprasza gołębie w żałobie po kocie.

(„Haiku dla Księgarni Hiszpańskiej”, w: „Strona Czynna”, nr 3/ 2020)

 

Dodam od siebie tylko, że i ja swoją drugą książkę "Państwo przodem" (2016) niemalże w całości poświęciłem konkretnemu miejscu, a mianowicie wrocławskiej księgarni i kawiarni „Tajne Komplety”.

Ale kto był we Wrocławiu z pewnością kojarzy też wrocławskie podwórka. Marcin Czerwiński w swoim dopiero co opublikowanym tomie "Miniaturzyści esperanto" (2020) proponuje nam taki „obrazek”. Podobno optymistyczny:

 

Na podwórku za oknem, w kurzu i bez drzew, chłopak w koszulce Piasta

trzepie wycieraczkę z malucha. Uderzając nią o ślepą ścianę budynku

wygina się cały naprężony jakby płynął, powstają żyły na karku i goleniach.

I nie ma tu żadnych metafor, są tylko białe skarpetki i krótkie spodenki.

I inna postać w szarej czapce podchodzi do śmietnika na tyłach,

grzebie, wkłada głowę. Z tej odległości nie widać, jakiej jest płci.

(„Obrazek optymistyczny”, w: "Miniaturzyści esperanto", Ligota Mała-London 2020, s. 37)

 

Ciekawym, bo dość rzadkim wierszem, w którym poruszona została żydowska historia Wrocławia (coś, co pojawiło się też u Janczak?) jest utwór Przemysława Witkowskiego z drugiej książki "Taniec i akwizycja" (2017), poświęcony Synagodze pod Białym Bocianem:

 

Plakat – pokaz flamenco,

Synagoga pod Białym Bocianem.

 

Kobieta z dzieckiem na rękach

przeczytała synagoga jak wyraz obcy.

 

Nie jak dressing albo menadżer,

 

ale jak wyraz,

 

którego w ogóle

 

nie zna.

(„Stosunki polsko-żydowskie”, w: "Taniec i akwizycja", Wrocław 2017, s. 19)

 

Innym przykładem twórcy, który wokół jednego miejsca (w tym wypadku części prowincjonalnego miasta) zorganizował całą książkę jest niestety już nieżyjący Zygmunt Krukowski z Nowej Rudy. We właściwie jedynym wydanym tomie wierszy "Rzeczy R" z 2012 roku (choć na początku lat 90. Krukowski opublikował arkusz "Kosztowna esencja", natomiast debiut w prasie literackiej zaliczył jeszcze wcześniej, bo w latach 70.) znajdziemy sporo nazw ulic i miejsc typowych dla małomiasteczkowego krajobrazu, który pamiętam z dzieciństwa (ulicę nomen omen Martwą, aptekę na Rynku, zapuszczoną stację kolejową itp.). Jednak najbardziej noworudzki wiersz z książki wydał mi się ten poniżej:

 

Miałem remont mieszkania od wielu dni

harmider wszystko w rozsypce powiedziałem

panowie róbcie swoje wyszedłem było majowe

przedpołudnie chciałem pójść na cmentarz dawno

nie byłem przechodziłem przez most patrzę w rzece

pies biega po wąskim suchym pasie tam i z powrotem

wskakuje do brudnej wody wychodzi nie umie się wydostać

na wysoki kamienny brzeg poszedłem do pobliskiego

sklepu spożywczego zadzwoniłem przyjechali strażacy

jeden z nich musiał stojąc w wodzie pchnąć ciężki

zad psa by wszedł po drabinie jego spokój

wskazywał że rozumie co robią nie warknął nawet

pobiegł w ulicę wiał ciepły wiatr w słońcu

musiałem wracać poprosiłem zmarłych o wybaczenie

(„Wiara”, w: "Rzeczy R", Sopot 2012, s. 35)

 

Kto był w Nowej Rudzie wie doskonale, ile noworudzki cmentarz znaczy dla jej mieszkańców. Położony na zboczu góry, górujący nad miasteczkiem, jakby cały czas szepczący „Memento mori”... W mleku wieczornej mgły zachwyca i przeraża jednocześnie. Pisał o nim też Karol Maliszewski (utwory: „Odkopcie go” i „Oda do ziemi”). Również i Zygmunt Krukowski świetnie uchwycił znaczenie tego cmentarza dla miejscowych. Z tym cmentarzem trzeba się bowiem cały czas „liczyć”, okazywać mu szacunek. Górujący nad życiem, obciążający je, niepozwalający zapomnieć o przeznaczeniu – cmentarz ma pełnię władzy nad duszami noworudzian. I cały czas się rozrasta... Mimo że wiersz Krukowskiego dzieje się w słoneczne majowe przedpołudnie, autor już na początku daje do zrozumienia, że idzie na cmentarz, aby odkupić swoje winy względem leżących na nim zmarłych („dawno nie byłem”). Co, jak czytamy dalej, ostatecznie mu się nie udaje. Prosi więc „zmarłych” o wybaczenie (bo to oni, a nie żywi – „rządzą” tak naprawdę tym miastem). Czy „hamują” jego rozwój? Poeta pozostawia tę kwestię w sferze domysłów. Niech każdy noworudzianin sam sobie odpowie na to pytanie. Czy groby Niemców, ofiar katastrof górniczych i pierwszych polskich osadników nie stanowią zbytniego ciężaru.

Jednak dla przyjezdnego miejscem dla Nowej Rudy charakterystycznym będzie „Czarny Most” – wiadukt kolejowy, niegdyś najwyższy w Cesarstwie Niemieckim. Radosław Wiśniewski, związany z wieloma miastami, dziś osiadły w podwrocławskiej wsi Kiełczów poświęcił mu trochę miejsca w swojej twórczości, m.in.:

 

(...)

przed nami wzgórze i czarne ości mostu ułożonego nad woliborką,

niczym szkielet wietrznej ryby. to się układa w całość; ukrzyżowanie

dolin – ulubiony pejzaż jaskółek. (...) świat zarasta po nas

szybciej niż torowisko w sudetach. dołem otwiera się koleina.

kolej i na nas.

(„POWERPOINT, CZARNY MOST”, w: "Abdykacja. Wiersze zaangażowane i nie", Wsola 2013, s. 31)

 

To nie jest prosty rytm, o nie, chociaż wygląda na taki

bo w życiu dzieci nic nie jest proste, to tylko szpaki

ich gniazdo uwite na skraju hałdy, kopalni, czarnego

mostu, gdzie dwanaście taktów wygrywa szynobus

z Wałbrzycha i Kłodzka. (...)

(„Children of the starling blues”, w: "Inne bluesy", Olkusz 2015 s. 22)

 

(...)

I uśmiecha się chytrze znad koziej bródki, jaką nosił w ostatnich

latach życia, zamiata smokingiem, jakby nagle dostał Nobla,

i odchodzi w dal podwórka za biblioteką w Nowej Rudzie.

W koronach drzew szaleństwo. Na czarnym moście

nad Woliborką sapie parowóz. Jakby nic się nie wydarzyło.

(„Sen 14112 albo Czesław Miłosz is still alive”, w: "Dzienniki Zenona Kałuży", Łódź 2017, s. 36)

 

Jeśli mowa o przemieszczaniu się, przyjazdach i wyjazdach, to dla Dariusza Suski urodzonego w Złotoryi (podobnie jak Mariusz Szczygieł) Dolny Śląsk pozostanie już na zawsze krainą dzieciństwa i przygód. Czego dowodem jest wiersz z docenionej i nominowanej do Nagrody Nike książki "Cała w piachu" (2005):

 

Niektórzy z nas już tak zostali

w norkach pod Wilczakiem, albo przysypani

w bunkrach z drugiej wojny, w które właziliśmy

poszukiwać hełmów, a zdobywaliśmy

punkty w randce w ciemno (rzadkie nietoperze

miały ciężkie życie), bandą nad zalewem

 

paliliśmy ogień, padnij, będą strzały,

raz walnęło w drzewo, za którym schowałem

się bodajże z Jurkiem, ale było warto,

nie ma jak gorące łuski po natarciu

na most, którym brudny piętrus do Jerzmanic

wlókł się, jakby całą tę walkę miał za nic,

 

jakby nie zobaczył ciał dziesięcioletnich

chłopców (jechał pusty?), na torach polegli,

bo za wszelką cenę mieli je utrzymać,

potem wstali, poszli, obiad stygł, zaczynał

zmierzch (lalkowy kolor) wkraczać nad Kaczawę

(znów patrzące-ślepe stanowiło prawo)

(„Niektórzy z nas już tak zostali”, w: "Cała w piachu", Wołowiec 2004, s. 20)

 

Gwoli wyjaśnienia: Wilczak to Wilcza Góra w pobliżu Złotoryi, Jerzmanice to Jerzmanice-Zdrój – wieś w gminie Złotoryja, natomiast Kaczawa – rzeka na Dolnym Śląsku.

Czasem też poeci w tytułach swoich zbiorów umieszczali nazwy konkretnych dolnośląskich miast czy miasteczek. Jak choćby Gabriel Leonard Kamiński, który poświęcił Wrocławiowi całe książki ("Wratislavia cum figuris I" i "II", kolejno 2002 i 2010) czy David Magen (wł. Tomasz Leśniowski), który jeden ze swoich arkuszy zatytułował po prostu "niedziela w kłodzku" (1998). Warto przytoczyć tytułowy wiersz z tego arkusza, bo pod nim mogłyby się podpisać liczne dolnośląskie dworce z lat 90.

 

Autobus stanął – koniec przygody za złoty 5,60. Z tablicy
odjazdów wybieram godzinę powrotu. Z życia – pijaka, który
sika na drzwi dworcowe. Cyganki, by żebrać, wysiadły
z poloneza. Clochardzi piją wino, van Gogh poprawia
opatrunek na głowie. Poligloci translatują, transwestyci śpią
po nocy. Świat mnie męczy, chyba nie jest mój.
Na dziedzińcu starego konwiktu, jak kostka cukru w zbyt
słodkiej herbacie, wsiąkam powoli w posągi, rzeźby i portale.

(„Niedziela w Kłodzku. Ulicą wita w górę”, w: "niedziela w kłodzku", Nowa Ruda 1998, s. 3)

 

Swoją drogą o dworcu, właśnie już o tym polskim, poniemieckim (można rzec: uniwersalnym i symbolicznym dla całego regionu, bo wystarczy powiedzieć „poniemieckie”, żeby uruchomić na Dolnym Śląsku rozmaite konotacje; bo tu wszystko jest poniemieckie, nie pojedyncze miasto, czy dworzec, ale właśnie – wszystko) pisał świadomy tego dziedzictwa Mirosław Marcol. Jeśli wierzyć autorowi: wystarczyło pół godziny.

 

Perony wypełnione zniekształconym

głosem. Dworzec od środka jak wyschnięte

akwarium. Żadnej mgły, żadnej metafizyki.

Gołębie srają na wszystko i najlepiej

na tym wychodzą. Szczury łażą pod dachem

na zardzewiałej konstrukcji – Bóg i czas,

to ta sama cierpliwość.

(...)

(„Pół godziny na poniemieckim dworcu”, w: "Nielegalny prąd. Antologia wierszy wrocławskich i podwrocławskich" w wyborze Jacka Bieruta, Wrocław 2016, s. 71)

 

I jednocześnie wystarczyło, żeby tym fragmentem wiersza opisać większość (zwłaszcza mniejszych) dolnośląskich dworców kolejowych. O jednym z takich dworców tak pisał Bartosz Sadulski, obecnie mieszkający w Krakowie:

 

(...)

i mam dziury jak złoto na dworcu

w oławie tańczyły pieski białe białe pieski

 

ciągnęły długie kreski ich panie szły ze mną

po czerwonym dywanie ku zoo teraz

(...)

(„tarmosiłem małe cycki”, w: "Rozkład jazdy. 20 lat literatury Dolnego Śląska po 1989 roku", Wrocław 2012, s. 507)

 

Swoją drogą, kwestia niepewności, rozmaitych konotacji, lęku, że „Oni tu jeszcze wrócą” pojawiła się u mnie, w debiutanckiej książce "Product placement" (2014):

 

Mają lepsze samochody i aryjskich przodków.

Język – przez niego musiałeś powtarzać klasę.

Brzydkie kobiety, lecz rozwinięty przemysł porno.

Reprezentację, która pozbawiła nas szansy na finał.

 

Wyobraź sobie, że o świcie wyciągają cię z łóżka

owczarkiem. Potem za gardło i pytają

o srebrną zastawę, która miała czekać pod podłogą.

Stary sąsiad Kowalski zamienia się w młodego Schmitta

 

i pozbywa balastu na klatce, zostawiając kartkę.

A tamci wymieniają szyldy, łatają dziury,

malują jeszcze obszczane bramy, napadają na śmieci

z workami w rękach (że nawet inwestorzy

 

zaczynają zarzucać kotwice, zwijać żagle).

Złomiarze zmieniają pracę, budują autostradę –

to nią delegaci przyjadą ogłosić wykonanie planu.

Zasypać podziemie plotkami o kosztach.

(„Dolny Śląsk. Misja specjalna”, w: "Product placement", Gniezno 2014, s. 18)

 

Niekiedy też dolnośląscy poeci jedynie sugerowali skąd pochodzą. A o przynależności do kultury regionu więcej mówiły ich biogramy lub miejsce publikacji (Krzysztof Śliwka, "Spokojne miasto", Witryna artystów, Kłodzko 1988, ale też Karol Maliszewski, "Miasteczko – prośba o przestrzeń", Noworudzkie Towarzystwo Kulturalne, Nowa Ruda 1988).

 

W drodze

O tzw. „życiopisaniu” możemy mówić zwłaszcza w kontekście wierszy Krzysztofa Śliwki. Ile się w nich dzieje! „Dworce, knajpy, meliny, rynsztoki, szpitale, ciemne bramy, zaplute korytarze, zamknięte zakłady, pociągi, hotele, nieprzyjazne bruki...” [Karol Maliszewski, „Życie cuchnie jak grafomański wiersz”, w: "Nasi klasycyści, nasi barbarzyńcy. Szkice o nowej poezji", Bydgoszcz 1999, s. 100]. Ten poeta pochodzący z Ząbkowic Śląskich „Po pierwsze: jest ciągle w podróży, po drugie: zwariowanej podróży. Nie ma biletu, próbuje gdzieś dotrzeć (...) Za wszelką cenę chce być poza systemem (...)” [Karol Maliszewski, w: tamże, s. 99].

Chcąc pokazać, jak daleko sięgają macki wierszy Śliwki, a jednocześnie jak silnie zakorzenione są one w topografii Dolnego Śląska, warto przypomnieć tu "Gambit" (1998), o którym Karol Maliszewski (znów) pisał w ten sposób: „Ten poemat jest jak kilkanaście kartek z dziennika bezpretensjonalnie i szczerze opisującego tęsknotę rozpraszaną wypadami i wyjazdami: a to do Pragi, a to w Kotlinę Kłodzką (m. in. eskapada rowerowa z Jackiem Podsiadło), a to wreszcie za chlebem do Włoch. (...) Ząbkowice, Wrocław. I jeszcze jeden przypadkowy adres: Jugów niedaleko Nowej Rudy. Kilka tygodni w chacie pod lasem znajdującej się w przysiółku Sitów.” [Karol Maliszewski, „Powieść przygodowa wierszem. Ucieczki i powroty Krzysztofa Śliwki”, w: http://dolnoslaskosc.pl/?iddoc=192&omowienia=1, dostęp: 05.10. 2020].

Bo wiersze, a ściślej poematy Śliwki są często właśnie przygodowe. Autor zabiera nas w szaleńczą podróż, upstrzoną dziesiątkami miejsc, adresów. Sporo tu przygód, ludzi, imion, nazwisk, ksywek, nazw. W wierszu Śliwki jesteśmy ciągle w drodze, „w gazie”:

 

(...)

Na wylotowej z Bystrzycy łapiemy okazję do Długopola i dalej

brniemy już jakoś do przodu, mijajac porośnięte malinami pobocza,

ulewę nad Domaszkowem, niestabilne koryto Nysy Kłodzkiej.

(...)

(w: "Gambit", Kraków 1998, s. 13)

 

(...)

Następnego ranka bierzemy kurs na Międzygórze:

 

za rogatkami miasta skręcamy w lewo (uzupełniamy zapas wody

mineralnej, pstrykamy zenitem zdjęcia i jemy nadziewane chałwą wafle.

które Bodek i Aneta pakują nam na dalszą drogę); za Złotym Stokiem

zaliczamy dziewięciokilometrowy stromy zjazd (...) Dopiero

za przełęczą Puchaczówka gubimy właściwy trop, wprowadzamy rowery

pod przekaźnik na Czarnej Górze (1205 m npm), rozkładamy mapę

i jest już jasne, że musimy przeforsować wyżłobione

wzdłuż ścieżek koleiny (...)

(w: tamże, s. 19)

 

Choć we wcześniejszej książce "Niepogoda dla kangura" (1996) było inaczej. Statyczniej. Autora dopadł marazm, dopadło poczucie beznadziejności:

 

(...) coraz częściej niosło nas na cmentarz św. Wawrzyńca

i dworzec główny (...) [we Wrocławiu, przyp. RR]

(„I. Ślady”, w: "Niepogoda dla kangura", Bydgoszcz 1996, s. 8)

 

Wiersze są niespieszne, wręcz niekiedy ślamazarne, mimo pozornego ruchu (wciąż gdzieś trzeba jechać – autobusem, pociągiem, ale już jakby inaczej, bez tej ikry, wcześniejszej pasji i głodu wrażeń).

 

Autobus podjechał punktualnie. Kilkustopniowy mróz

i padający ukośnie śnieg nie pozostawiał żadnych śladów,

żadnych intensywnych zapachów. Zgromadzeni na przystanku

pasażerowie dreptali w miejscu, trzymając w zgrabiałych dłoniach

bilety do kontroli. Kierowca wsłuchany w bezpośrednią transmisję

z mszy świętej przecierał zaszronione szyby. Odra skuta lodem

łączyła to miasto w jedną całość. (...)

(„XII. Bezpieczne oddalenie”, w: tamże, s. 41)

 

Co ciekawe, krótką relację z podróży, gdzie wiersz niejako zaczął pisać się sam (jak u Śliwki) w drodze, znajdziemy również w debiutanckim tomie Agnieszki Wolny (późniejszej Wolny-Hamkało).
 

(...)
A trzeci [wiersz, przyp. RR] zaczęłam na trasie Wrocław-Opole,
akurat w szczerym polu, bo kiedy szarpnięta hamulcem
zapytałam kolegę, gdzie my właściwie jesteśmy,
odparł „w polu, jak zwykle” i wyszedł na papierosa

(„List do Klary Nowakowskiej”, w: "Mocno poszukiwana", Wrocław 1999, s. 41)
 

A kilka lat później początek tej trasy (tyle że pociągiem) opisał Konrad Góra:
 

5 (piorun)

Przyjechał Ryba i musiał już jechać,
poszedłem z nim na pociąg,
przegapiłem Brochów,
kanar mnie wyrzucił w Świętej Katarzynie.

(„Atrybuty”, w: "Pokój widzeń", Poznań 2011, s. 39)

 

Również w pierwszych tomikach Jacka Bieruta znajdziemy sporo fragmentów poświęconych podróżowaniu. Zresztą na okładce debiutanckiej "Igły" (2002) autor tak pisze o sobie: „(...) pisze wiersze i prozę. Zajmuje się również muzyką. Polonistykę studiował na Uniwersytecie Wrocławskim, skończył w Lublinie. Często się przeprowadza. Ostatnio wrócił na Dolny Śląsk (osiadł we Wrocławiu) (...)”. A ja dodam: dalej jednak wszędzie go nosi:

 

(...)

Z Kamienej Góry kradzionym Polonezem przemywając

przednią szybę alkoholem.

(...)

(„Piłkarska zima”, w: "Igła", Wrocław 2002, s. 13)

 

Choć bywa, że czasem „niosą” go inni. Tym razem najprawdopodobniej młody Konrad Góra.

 

(...)

tak. O trzeciej ciągnął mnie

do lasu koło Ligoty Małej, żeby więcej

żyć, koło czwartej zasnął. O świcie

sam dotarłem, jak pierwszy motyl

(...)

(„Wolność i pokój z kuchnią”, w: tamże, s. 30)

 

Albo:

 

Dziadek z Mirska, który kiedyś chciał ode mnie

kupić hasz, bo mu przestała wystarczać wóda,

przeszedł na szamanizm, oblekł się w skóry.

Ale żyje. Mojego zakopałem we własnym

ślubnym garniturze.

(...)

 

(„Lato”, w: tamże, s. 29)

 

Przeglądając opublikowaną w 2007 roku publikację wrocławskiego SPP "Ziemie uzyskane. Almanach Wrocławskiego Forum Młodych Twórców", w której opublikowali swoje wiersze znane dziś postaci lokalnego (ale też ogólnopolskiego) światka literackiego (m.in. Julia Szychowiak, Justyna Paluch, Krystyna Myszkiewicz, Konrad Góra, Maciej Taranek, Marta Kucharska, Bartosz Sadulski, Kamil Zając, Przemysław Witkowski) znalazły się wiersze niejakiego Amadeo – młodego Roma. Do tej pory, jeśli wierzyć pogłoskom, nikt nie wie, kim tak naprawdę był (jest?) Amadeo, który przesłał swoje wiersze do siedziby wrocławskiego SPP w kopercie, bez adresu zwrotnego. Nigdy więcej nie spotkałem się z jego publikacjami. Być może Amadeo wciąż pisze, ale podobnie jak w 2007 roku – postanowił zachować anonimowość? Lecz nawet w tych kilku jego wierszach pomieszczonych w antologii można odnaleźć (ironiczne) nawiązania do rzekomego „życia w drodze” przedstawicieli społeczności romskiej:

 

raz byłem za Wrocławiem

Cyganie są ciągle w drodze

Byłem w Sobótce ze szkoły

z Wrocławia widać Sobótkę

z Sobótki nie widać Wrocławia

(„Tabor 2007”, w: "Ziemie uzyskane", Wrocław 2007, s. 79)

 

Ostatnie lata

Dolny Śląsk jest wciąż żywy w twórczości poetek i poetów również od niedawna funkcjonujących w środowisku literackim. Ale nie jest to literatura małych ojczyzn, czy literatura prowincjonalna. Po prostu punktem wyjścia dla tych poetyk są konkretne miejsca. Takim przykładem jest twórczość Macieja Bobuli, Aleksandra Trojanowskiego, Anny Adamowicz, czy (trochę starszego) Michała Kozłowskiego.

Maciej Bobula zarówno w debiutanckim tomie wierszy "wsie, animalia, miscellanea" (2017) i zbiorze opowiadań "Szalejów" (2020) dużą uwagę przywiązuje do swojego miejsca zamieszkania, wsi na pograniczu polsko-czeskim – Szalejowa Górnego.

 

dokąd leziesz? – pytają mnie

chłopcy z mojej wsi.

ja piszę reportaże o stanie polskiej wsi,

o stanie czeskiej wsi,

gdzie łażą czeskie psy.

(...)

Szalejowie – wybacz mi

(...)

gdy pisałem reportaże,

bibliografię polskiej wsi,

na śmierć w niej zapomniałem

uwiecznić moje ćmy,

z wielisława wielkie ćmy,

ze ścinawki piękne ćmy.

(„nowy korbut a serce w bojlerze”, w: "wsie, animalia, miscellanea", Warszawa 2017, s.8)

 

To jednak tylko wstęp do opowieści o Ziemi i Kotlinie Kłodzkiej, przecinaniu się kultury polskiej, czeskiej i niemieckiej, o poniemieckim duchu unoszącym się nad każdym zakątkiem:

 

w małych wsiach umiera się dość samotnie

(...)

w niskich, poniemieckich domach okna są mgliste,

zaśniedziałe butelki w wypłowiałych skrzyniach

(...)

(„poniemiecki guz”, w: tamże s. 21)

 

Ważnym elementem w twórczości Bobuli jest zestawianie wsi z „centralą”– zarówno tą gospodarczą, jak i literacką, z naciskiem na lata po transformacji ustrojowej, opisywanej przez Bobulę ze wszystkimi jej negatywnymi skutkami dla regionu. Transformacji, która utrwaliła stereotypowy podział na inteligencję z dużych ośrodków miejskich (Warszawa) i przysłowiowych „wiejskich głupków” (Szalejów). Zestawienie stereotypowego sposobu myślenia o sobie nawzajem (w kategoriach Polski A i B) jest interesującym wątkiem w twórczości poety, który poprzez maksymalną stereotypizację chce odmitologizować dolnośląską wieś, prowincję.

 

polskie wsie

 

zabobonne i bogobojne

przyodziane w widły waciak

(...)

głosują na polskę b

nie segregują śmieci nie

(...)

płaskie jak ziemia na której leżą

jak ziemia w którą wierzą

(...)

puste pegieery

skrzypią rowery

(...)

część ciebie

część mnie

(„polskie wsie”, w: tamże, s. 9)

 

Bo prowincja (nie tylko dolnośląska) to nie tylko prawica i nacjonalizm. Jest jeszcze świadomy politycznie poeta, który potrafi ten stereotyp uwypuklić, jego istnienie skomentować:

 

gołębie z kłodzkiego dworca

idą z duchem czasu;

odchodzą, gdy

czytam im kopyta.

podchodzą, gdy

czytam rymkiewicza.

(„gołębie”, w: tamże, s. 26)

 

W opublikowanej książce Aleksandra Trojanowskiego "Parkingi podziemne jako miasta spotkań" (2020) mamy z kolei głośne miasto studenckie, konkretnie Wrocław, dzielnicę Krzyki, ulicę Krzycką i Kruczą. A więc stolicę województwa i zupełnie inne życie niż u Bobuli.

 

usłyszałem ścieżkę wojenną wszystkich ze wszystkimi

jak piracki soundtrack każdego z osobna to wrocław

dobiegał zza okna: zeschły loop wirujący na wietrze

techno z ulicy krzyckiej wypłukane z basu

(...)

Więc może wyjdziemy na balkon tutaj nas nie dojdzie

śpiew syren Beat biegnie dolnym rejestrem krzyków

(„Krzyki”, w: "Parkingi podziemne jako miasta spotkań", Stronie Śląskie 2020, s. 17)

 

Zamiast „wolnościowych” lasów – osiedlowe klatki i skoszarowanych w nich, bezimiennych (samotnych?) mieszkańców.

 

ulica krucza trzasnął deszcz

Gołębie wchodzą w ciąg

wentylacyjny (a żeby kruki byłby do wiersza) Kratki

spadają z dachu a klatki są pełne ludzi i ciepłe

niby szklarnie (a żywe

rośnie w mokrych szparach bloku

(„To nie jest moje ciało, chyba”, w: tamże. s. 19)

 

Co ciekawe, zestawiając tomy Bobuli i Trojanowskiego zauważymy, jak krzywdząco postrzegana jest dolnośląska prowinicja. Chore na nacjonalizm równie dobrze może być „miasto spotkań”, uchodzące za otwarte i tolerancyjne (przypomina się "jeszcze ciszej" Hanny Janczak). Obie książki warto więc czytać razem, żeby uświadomić sobie, że podział na to, co prowincjonalne i światowe (wielkomiejskie) jest zgoła sztuczny. O ile Bobula obala w swoich wierszach stereotyp zacofanej i ksenofobicznej polskiej wsi, o tyle Trojanowski podaje w wątpliwość wizerunek Wrocławia jako miasta postępowego, europejskiego:

 

Podpalić kukłę żyda na wrocławskim rynku

jebać unię i państwo islamskie

napisał mój współlokator na fanpage'u gazety wrocławskiej

(„Kraina paznokci”, w: tamże, s. 22)

 

Najbardziej zanurzona w przeszłości jest jednak Anna Adamowicz. W debiutanckim tomie Wątpia (2016) znajdziemy nie tylko echa studenckiego życia we Wrocławiu (innego niż u Trojanowskiego, nieimprezowego, a stricte akademickiego życia, którego ważną częścią są wykłady i egzaminy), lecz znajdziemy również odwołania do rodzinnego Lubina. W utworze „Likwidacja niemieckiego cmentarza w Lubinie” poetka wprost odwołuje się do niemieckiego rodowodu tych ziem. Za sprawą własnej wyobraźni przywołując konkretnych, dawnych mieszkańców miasta, o których jej współcześni pragneliby zapomnieć.

 

byłeś inteligentem bądź chłopcem,

wariatem, geniuszem,

każdym wszystkim, niczym sobą, a teraz

leżysz, bardziej węgiel niż człowiek,

w pośpiesznie dopasowanym drewnie,

które pamięta kształt (w przeciwieństwie do ciebie),

nie wiesz nawet, że nad tobą świat zmienia maskę,

zdziera stare blizny – dopóki ktoś

nie odkopie i nie otworzy trumny.

Wystraszyłeś młodzieńców, geehrter Herr Fuchs:

 

ciągle nosisz brodę,

chociaż nie masz twarzy

(„Likwidacja niemieckiego cmentarza w Lubinie”, w: "Wątpia", Łódź 2016, s. 28)

 

A więc znów mamy tutaj do czynienia z celową opozycją. O ile Bobula przeciwstawia wieś miastu, Trojanowski rzeczywiste miasto idealistycznym wyobrażeniom, o tyle Adamowicz przeciwstawia konkretnych, „przeszłych” ludzi współczesnej, anonimowej zbiorowości. Zestawienie statycznego „martwego”, umieszczonego w konkretnym miejscu (niemiecki cmentarz w Lubinie, Muzeum Anatomii we Wrocławiu) z ruchliwym „żywym” nieograniczonym przez czas i miejsce (wiersz „Wrocław: szósta rano”) to częsty zabieg stosowany przez tę poetkę.

 

dwudziestodwuletni chłopcze, którego serce

spogląda na mnie zza szyby gabloty

(...)

(„Muzeum Anatomiczne II”, w: tamże, s. 40)

 

za oknem otwiera się rana, sączy złotą kroplą

– powoli jak cząstka stalaktytu,

rodząca się perła,

strup

(„Wrocław: szósta rano”, w: tamże, s. 39)

 

A więc jednak „tylko” Wrocław?:

 

Najpierw w lewo, azymut róg rynku, potem ulicą
św. Mikołaja aż do podziemnego przejścia na placu
1 Maja, krótki trawers przez Plac Solidarności
i Rybacką do Zachodniej (dawniej Westend Strasse);

Zachodnią do trzecich świateł (patrzeć pod nogi,
nie patrzeć w twoje okna, patrzeć pod nogi, mówię),
na skos przez boisko osiemnastki do dziury w płocie –

(...)

(Tomasz Majeran, „Piosenka o moim Wrocławiu”, w: "Rozkład jazdy", s. 45)

 

Poetą tworzącym na Dolnym Śląsku, lecz w ostatnich latach chyba najbardziej „wrocławskim” (obok Gabriela Leonarda Kamińskiego), który mógłby napisać nową piosenkę o swoim Wrocławiu jest Michał Kozłowski, notabene tekściarz, autor m.in. trzech zbiorów wierszy ("Gadane", 2014, "Nie myśl o mnie źle", 2017, "wkrótce będziemy na ty", 2018). Topografia Wrocławia przewija się u niego od samego początku:

 

Wrocław. Park Południowy.
Myślę: przedłużę sobie życie
i wyciągam Radlera.
Podjeżdża policja i wyciągam dowód.

(...)

(„Strefa dla pijących”, w: "Gadane", Kraków 2014, s. 25)

 

To poeta, z którym pójdziemy do kościoła na Sudeckiej, staniemy na rogu Kutnowskiej i Januszowickiej, ukryjemy się na czwartym piętrze osiedla Belvedere Park we Wrocławiu, przejedziemy się Tęczową i zaparkujemy przy Ogrodzie Botanicznym, pójdziemy na Osobowice, Klecinę, usiądziemy tuż przy torze wyścigowym na Partynicach, odwiedzimy księgarnię przy Świdnickiej, ZOO... (jak Piotr Woźniak, poeta z Ostroszowic, który pisał w utworze „Randka we Wrocławiu”: „chodźmy do ZOO / śmierdzi / ale trochę pochodzimy / od gadów / do małp”, w: Coś pomiędzy, Nowa Ruda 2016, s. 14). A to tylko szybkie wyliczenie miejsc. Kozłowski to sprinter? (bo wiersze też ledwie kilkuwersowe), poeta w ciągłym ruchu? Choć czasem i jemu zdarza się odpocząć, wyjechać z miasta.

 

(...)

A jednak bardzo lubimy kawiarnię
w Dolnym Karpaczu
i cukiernię na końcu deptaka.
Obiecałem sobie kiedyś,
że zaniosę cię tam na rękach

(„Nasz domek”, w: "Nie myśl o mnie źle", Sopot 2017, s. 26)

 

...czy nawet pójść w góry:

 

Przyjechała na warsztaty literackie
przed debiutem po czterdziestce.
Szedłem za nią pieszo
ze Stronia do Czarnej Góry,
kiedy też nie mogłem wytrzymać
tej festiwalowej samotności.

Później, gdy siedziałem na piwie w Puchaczówce,
minęła mnie i zobaczyłem,
jak wspina się w kierunku apartamentów.
Doba hotelowa zaczynała się za jakieś
dwie godziny.

(„Tradycyjna ankieta”, w: "wkrótce będziemy na ty", Warszawa 2018, s. 22)

 

Jest to jednak poetyka zupełnie inna niż wyżej wymienionych. Kozłowski nie pisze „przeciw”, nie zestawia, nie porównuje. Jego utwory po prostu się „dzieją”, a że dzieją się najczęściej we Wrocławiu, to miasto po prostu w tych wierszach jest obecne. Gdyby Kozłowski mieszkał gdzie indziej – z pewnością inne miasto stanowiłoby składnik jego utworów. Jest więc Kozłowski twórcą poddającym się biegowi wydarzeń, krajobrazowi. Nie ma ambicji zmiany postrzegania danego miejsca, kształtowania nowej rzeczywistości, czy odzyskiwania pamięci historycznej dla współczesnych. To poeta chwili. I w tym sensie jest najbardziej „lokalny” z tego grona (przez to, że ta twórczość – w porównaniu z poezją młodszych: Bobuli, Trojanowskiego i Adamowicz – nie stawia przed sobą wyraźnych celów ani zadań).

 

Proza. Appendix

„Szosa biegnie z Bielawy do Nowej Rudy. Po drodze jest Wolibórz, powinna być gospoda, lepka powierzchnia stolika, kilka kieliszków wódki w butelce od lemoniady, bo dzisiaj dzień wypłaty, alkoholu się nie sprzedaje. (...) Ta obietnica jest jak porozumienie. No, teraz to co innego. Teraz to jesteśmy wszyscy swoi. Oni są robotnikami, pracowali ostatnio w Bielawskich Zakładach Włókienniczych, teraz wędrują do Nowej Rudy, bo tam dają zajęcie w kopalni. Taka zmiana nie jest dla nich nowością. Przeciwnie – to raczej zasada (...)” – pisał Ryszard Kapuściński w "Buszu po polsku" (1962). A Marek Hłasko Bystrzycę Kłodzką lat 50. i powojenny Wrocław umieścił kolejno w powieściach "Następny do raju" (1957) i "Sowa, córka piekarza" (1968). Zresztą po wojnie Hłasko kilka lat mieszkał we Wrocławiu. Czy można go, w przeciwieństwie do Kapuścińskiego, uznać za człowieka stąd? Albo Zytę Oryszyn, autorkę "Ocalenia Atlantydy" (2012), która w wieku sześciu lat zamieszkała z rodziną na Dolnym Śląsku (pod Wałbrzychem) i właśnie o przesiedleńcach z ziem wschodnich napisała swoją ostatnią powieść? To już temat na kolejne analizy. Ziemie Zachodnie były krainą chaosu. Ludzie przyjeżdżali, wyjeżdżali, ale czasem spędzali na nich ułamek swojego życia, zostawiając dla potomnych ślad w postaci utworu, książki. Jakby krótszy lub dłuższy epizod domagał się zapisu. Coś tajemniczego musiało być (i jest po dziś dzień) w tej ziemi. Marian Bekajło, absolwent Liceum Ogólnokształcącego w Nowej Rudzie (1947) w powieści kryminalnej, której był współautorem "Kto zabił Szańca?" (1966) poruszył wątek powojennej Nowej Rudy, Ziem Zachodnich i ich przejmowania przez władze polskie po 1945 roku: „(...) W małym miasteczku, w pierwszych latach po wojnie toczy się akcja (...) O jej wartości decyduje głównie oddany klimat pionierskich lat na 'zachodzie'. Jest to prawdziwa historia powrotu małego miasteczka do normalnego życia, zwycięstwa porządku nad chaosem, panującym w społecznej i narodowościowej 'Wieży Babel', jaką były Ziemie Zachodnie w pierwszych latach osadnictwa”. [w: „Poradnik Bibliotekarza”, nr 3/ 1968, s. 83].

O pierwszych latach osadnictwa pisała również Janina Wieczerska. W "Zawsze jakieś jutro" (1965) powraca do Wrocławia z lat 1948 – 1950 i do czasów szkolnych. Główna bohaterka Joanna Uzurska opuszcza dom rodzinny w Karczewie Wielkopolskim i przeprowadza się do Wrocławia, do swojej ciotki, profesor Cieszyńskiej. Jest to powieść co prawda raczej młodzieżowa, jednak po latach posiada sporą wartość historyczną.

Gosia Kulik, Dwóch Krajewskich, tu: Marek.

 

Powieści o Wrocławiu pisane przez pisarzy tworzących na Dolnym Śląsku można podzielić na te o niemieckim Breslau oraz na te dziejące się współcześnie. O Breslau od lat pisze głośne kryminały Marek Krajewski (m.in. "Śmierć w Breslau", 1999, "Koniec świata w Breslau", 2003, "Widma w mieście Breslau", 2005, "Festung Breslau", 2006). Tematykę zasiedlania zniszczonego miasta przez pierwszych polskich osadników w 1945 roku poruszył też Jacek Inglot w powieści "Wypędzony" (2012). Również Olga Tokarczuk akcję swojej drugiej powieści "E.E." (1995) umieściła w przedwojennym Breslau.

Jednak i inne dolnośląskie miasta doczekały się podobnych prób. Bo jeśli już mówimy o historii i tym, jak dzisiejsi prozaicy widzą swoje rodzinne strony sprzed 1945 roku, to warto wspomnieć, że w 2019 ukazał się kryminał "Glatz" pochodzącego ze Strzelina Tomasza Duszyńskiego, w którym autor opisał Kłodzko lat 20. Jak czytamy w opisie książki: „(...) bohaterem jest Glatz – dolnośląskie miasteczko, w którym wciąż pobrzmiewają echa niedawno minionej wojny. W cieniu kłodzkiej twierdzy skrywa się wiele ponurych tajemnic. Kłodzko, wiosna 1920 roku. Profesor miejscowego liceum znajduje na moście okaleczone zwłoki. Kilka dni wcześniej na ruchliwej ulicy zostaje zastrzelony wysoki rangą oficer. Czy morderstwa coś łączy? Czy mieszkańcy Glatzu mogą się spodziewać kolejnych ofiar? I dlaczego do rozwiązania obu spraw sprowadzono z Berlina kapitana Wilhelma Kleina, wojskowego śledczego, którego przeszłość wydaje się równie zagadkowa jak popełnione zbrodnie? (...)”, w: https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4880058/glatz, dostęp: 11.10. 2020).

Wojciech Koryciński natomiast swoje kryminalne książki poświęcił Świdnicy. "Tajemnice ulicy Pańskiej" (2010) i "Niebieskie zakony" (2013) są portretami dawnego miasta Schweidnitz u schyłku XIX wieku. W tle pojawia się oczywiście słynny świdnicki kościół farny, czyli dzisiejsza katedra (obok filologa Maximiliana Schulza – główna bohaterka "Niebieskich zakonów"), zbrodnia i cała masa odniesień zarówno do przeszłości, jak i teraźniejszości. „Narracja historyczna (...) w wielu miejscach przecina się z tropem detektywistycznym lub rozbudowuje jego kontekst o wątki poboczne, i co najważniejsze – konsekwentnie 'współpracuje' z nim w podważaniu relacji między (minionym) faktem a jego (obecnym) odtworzeniem. Tym sposobem historyczność prozy Korycińskiego nie mieści się w modelu kryminału retro. Anachronizmy w jego powieściach, jak na przykład suknia zapinana na suwak, oraz aluzje do współczesnych osób publicznych i zjawisk w kulturze, skonfrontowane z drobiazgową rekonstrukcją świdnickich realiów końca XIX wieku, podważają bezrefleksyjny sposób pojmowania historii jako 'prawdy' o zamkniętej przeszłości”. [Wojciech Browarny, „Miasto z przeszłością. O świdnickich powieściach Wojciecha Korycińskiego 'Tajemnica ulicy Pańskiej' i 'Niebieskie zakony'”, w: http://dolnoslaskosc.pl/?iddoc=171&omowienia=1, dostęp 08.10. 2020].

Trochę dalej, bo w Legnicy tworzy Przemek Corso. "Podziemne miasto" (2014) to książka przygodowa osadzona m.in. w realiach Legnicy. Główny bohater, archeolog Robert Kacz wraca do Polski i zamieszkuje w Legnicy, gdzie, za sprawą napotkanych ludzi, poznaje historię miasta. Dzięki nim dowiaduje się również o tajemniczych tunelach, które rzekomo znajdują się pod miastem. Postanawia więc to sprawdzić.

 

Gosia Kulik, Dwóch Krajewskich, tu: Andrzej.

 

Powróćmy jednak do stolicy Dolnego Śląska. O polskim Wrocławiu, mieście perelowskim lat 70. i 80. i seksualnych przygodach dwóch homoseksualistów pisał w pierwszej części głośnego "Lubiewa" (2004) – "Księdze ulicy"Michał Witkowski. W ogóle PRL na tych ziemiach, obecny w twórczości autorów związanych z Dolnym Śląskiem, jest ciekawym tematem, wartym szerszego omówienia. Na przykład Andrzej Krajewski w powieści "Skyliner" (2010) bierze na warsztat Wrocław schyłkowej epoki stalinizmu. Zakochany w jazzie młody człowiek o artystycznych aspiracjach otrzymuje powołanie do wojska i postanawia uciec z PRL na Zachód. Napisana z dzisiejszego dystansu i wyraźnie autobiograficzna powieść jest zapisem miotania się narratora organizującego wyjazd. Ale tym, co w niej zachwyca przede wszystkim, jest nostalgiczny opis epoki, jej kolorytu, obyczajów środowiska pseudoartystów i ludzi, którzy w kraju budującym socjalizm usiłują kultywować alternatywny styl życia (...)” [w: https://lubimyczytac.pl/ksiazka/181112/skyliner, dostęp: 11.10.2020]. W debiutanckich "Niskich Łąkach" Piotra Siemiona opublikowanych w 2000 roku cofamy się zaś do połowy lat 80, również do czasów schyłku, lecz już całego ustroju. Akcja (...) rozpoczyna się w drugiej połowie lat 80., okresie schyłkowym dla systemu komunistycznego, gdy dotychczasowe reguły życia zbiorowego przestają obowiązywać, a nowe są niejasne lub niesprawdzone. Młodzi bohaterowie Siemiona, mówiąc potocznie, sprawdzają je na własnej skórze. Zaburzenie ich egzystencji jest dodatkowo uzasadnione zmianą znajomej przestrzeni na obcą – prowincjonalnego Wrocławia na Nowy Jork, gdzie polscy gastarbeiterzy przeżywają swoją „noc żywych trupów”. Siemion nie jest jednak naiwnym apologetą małych ojczyzn. Wrocław w jego powieści jest odpychający, a co najmniej egzotyczny dla przybysza z innego świata. [Wojciech Browarny, Nie tylko Breslau. O współczesnej prozie z Dolnego Śląska (1989-2010), w: "Rozkład jazdy", Wrocław 2012, s. 26]

"PiT" (2007) Jacka Bieruta to już jednak powieść o Wrocławiu współczesnym, Wrocławiu XXI wieku, książka topograficznie silnie osadzona w stolicy Dolnego Śląska. Jeśli wierzyć autorowi – ktoś kiedyś nawet spróbował zrobić sobie spacer po Wrocławiu z "PiT-em" w ręku, lecz zgubił się po pokonaniu kilku przecznic. Bierut jednak lubi osadzać swoje książki w topografii regionu (książki Bieruta najczęściej dzieją się w konkretnym czasie i miejscu), o czym świadczy kolejna powieść autora "Powstanie grudniowe" (2017), której akcja została umiejscowiona w Cieplicach na początku lat 80. XX wieku, a punktem kulminacyjnym utworu jest wprowadzenie w Polsce stanu wojennego.

Z kolei "Klatka" (2012) Sary Antczak to już Wrocław nie mężczyzn w średnim wieku (jak u Bieruta) lecz studencki, akademicki, dynamiczny, z problemami, które dotyczą części młodych ludzi niemogących odnaleźć się w dużym mieście. A więc: alkohol, narkotyki, coraz trudniejsze do przebrnięcia studia.

Wrocław codzienny, tym razem widziany z perspektywy nie studenta, lecz pracownika uniwersytetu, filologa i kolekcjonera (książek i płyt) przewija się w dziennikopodobnych, opublikowanych w 2009 roku "Walcach wolnych, walcach szybkich" Adama Poprawy. Są więc uniwersyteckie mury, księgarnie, rozmowy z żoną, komizm sytuacyjny, drobne i większe przyjemności, trafne spostrzeżenia, a przede wszystkim – jest słuchanie. Nie tylko płyt Dylana i Beatlesów. Słuchanie – wzorem Mirona Białoszewskiego – rzeczywistości, wyłapywanie przejęzyczeń, a więc jest i zabawa słowem, tworzenie neologizmów. „Jest to przede wszystkim książka o autorze i jego żonie (...) Już od samego początku pojawia się jakaś niesamowita aura, biorąca się z ich relacji. Bijąca z ich rozmów, spostrzeżeń, składanych sobie sprawozdań ze zdarzeń, wzajemnej życzliwej obserwacji, współuczestniczącej penetracji dostępnego doświadczalnie i intelektualnie zewnętrznego świata (...)” [Jacek Bierut, „Walce”, w: "Rozkład jazdy", Wrocław 2012, s. 475].

Krótkie zapiski, w których wiele dzieje się „jakby tu i teraz” znajdziemy również w książkach poety i prozaika Filipa Zawady czy pisarki i krytyka sztuki Agnieszki Kłos. W tym miejscu warto dodać, zupełnie osobno, że Kłos znalazła swój własny sposób na opowiedzenie historii miejsca, Wrocławia. „Miasto Kobiet” to internetowy przewodnik po kobiecym Wrocławiu, natomiast „Breslau cv” to projekt pamięci, którego głównym założeniem jest opowiedzenie historii miasta ustami młodych i najstarszych mieszkańców; zarówno tych, którzy opuścili to miasto po 1945 roku (Niemcy), jak również tych, którzy przyjechali na ich miejsce z Kresów czy centralnej Polski.

A jeśli już jesteśmy przy przewodnikach, z pogranicza sztuk, literatury i obrazu, których autorkami lub autorami są dolnośląscy literaci, to nie możemy zapomnieć tutaj o wyjątkowym przewodniku po wrocławskich szaletach "Fontanny i muszle. Przewodnik po wrocławskich szaletach" (2016) Tomasza Żarneckiego, Małgorzaty Kulik i Konrada Góry.

To tyle o Wrocławiu? Wcale nie, bo wrocławską, współczesną książkę, z księgarnią „Tajne Komplety” w tle, napisała również Agnieszka Wolny-Hamkało. Mowa tu oczywiście o powieści "41 utonięć" (2016).

 

Gosia Kulik, Olga Tokarczuk w konwencji breslauerskiej.

 

W ostatnich trzydziestu latach sporo wyszło książek „dziejących” się na Dolnym Śląsku. Z przyczyn osobistych zacznę więc od książek, w których pojawia się Nowa Ruda. Chyba najgłośniejszą, noworudzką, wciąż pozostaje powieść Olgi Tokarczuk – "Dom dzienny, dom nocy" (1998), z której pochodzi słynny fragment o Nowej Rudzie, czyli o „mieście fryzjerów”: „Miasto fryzjerów, sklepów z używaną odzieżą, mężczyzn o powiekach wymalowanych węglowym pyłem. Miasto w dolinach, na zboczach i na szczytach. Miasto mostków przerzuconych niedbale nad rzeczką, która zjawia się i znika, zawsze w innym coraz modniejszym kolorze; miasto świętych Nepomucenów, oszukanych perfum, barów mlecznych, tandetnych towarów z pieczołowitością wystawianych na sklepowe półki; miasto śladów wilgoci na tynkach domów, okien, z których widać tylko nogi przechodniów, podwórek-labiryntów, miasto docelowe i miasto-przesiadka-w-podróży; miasto pielgrzymujących psów, tajemnych przejść, ślepych ulic, tajemniczych symboli nad drzwiami wejściowymi domów; miasto budynków z czerwonej cegły, eliptycznych rond, krzywych skrzyżowań, objazdów, które prowadzą do centrum, rynków, które są na peryferiach, schodów, których początek i koniec tkwią na tym samy poziomie, zakrętów prostujących drogi, rozwidleń, z których lewy wiedzie na prawo, a prawy na lewo. Miasto najkrótszego lata, śniegu, który nigdy nie stopi się do końca. Miasto wieczorów, które nagle nadciągają zza gór i opadają na domy jak monstrualna siatka na motyle. Miasto wodnistych lodów, sklepików, gdzie sprzedaje się krowie kości, urzędniczek z jaskrawym makijażem, pijanych matek z niemowlętami w wózkach. Miasto śniące, że leży w Pirenejach, że nie zachodzi nad nim nigdy słońce, że ci wszyscy, którzy wyjechali, jeszcze kiedyś wrócą, że podziemne, poniemieckie tunele prowadzą do Pragi, Wrocławia i Drezna. Miasto-okruch. Miasto śląskie, pruskie, czeskie, austro-węgierskie i polskie”. ["Dom dzienny, dom nocny". Fragment, w: http://nowaruda.info/129.htm, ostatnia aktualizacja: 25.06. 2002]

Twórczość prozatorska Karola Maliszewskiego również jest silnie osadzona w przestrzeni miasta. Właściwie każda z jego książek jest osobną opowieścią (nawet podświadomą) o Nowej Rudzie, Ziemi Kłodzkiej. Przykłady? "Faramucha" (2002), "Sajgon" (2009, z noworudzkim Rynkiem na okładce), "Manekiny" (2012), "Ludzie stąd" (2017). Podobnie rzecz się ma z Kornelem Maliszewskim, autorem dwóch powieści "Wintro" (2011) oraz "Sardynka" (2014), tyle że u młodego Maliszewskiego więcej jest ruchu, przebywania w podróży. Jest więc nie tylko rodzinne miasto, ale i Wałbrzych, Szczawno-Zdrój oraz oczywiście Wrocław, górujący nad resztą za sprawą nie tylko wieżowca Sky Tower (miejsce finałowej sceny w "Sardynce"). A nade wszystko: są młodzi ludzie, którym najczęściej ciąży to, że pochodzą z prowincji, konkretnego miejsca w świecie (do którego zresztą zawsze wracają).

Z kolei u Macieja Zarańskiego, autora "Powrotu Sowy" (2017) mamy prawdziwy wysyp znanych noworudzianom miejsc. Jak choćby słynną kawiarnię „Białą Lokomotywę” czy hotel i restaurację „Nowy Dwór”. To zresztą kolejna książka, po "Kto zabił Szańca?" o noworudzkich tajemnicach, zagadkach, mająca ambicje w sposób sensacyjny i kryminalny łączyć przeszłość z teraźniejszością, niemiecką Neurode z już polską Nową Rudą.

Podobny wątek, jak u Zarańskiego gdzie główny bohater (w tym wypadku bohaterka) powraca do rodzinnego gniazda, czyli Nowej Rudy, żeby wypełnić białe plamy w swoim życiorysie znajdziemy również w powieści Alicji Mielcarek "Pępowina" (2018).

Przytaczany przy okazji poezji Maciej Bobula zadebiutował niedawno zbiorem opowiadań "Szalejów" (2020). Bobula kontynuuje w nim wątki ze swoich wierszy, z pasją i wrażliwością (lecz nie egzaltacją) opisując tytułowe miejsce (wieś w Kotlinie Kłodzkiej), to jest pogranicze, tak zwaną Polskę B, która wcale nie leży na Wschodzie, tylko jest tutaj, pod nosem Wrocławia. To jednak zbiór opowiadań przede wszystkim o poszukiwaniach tożsamności, rozdarciu między Polską a Czechami, historią, poszukiwaniach, które mają miejsce na przestrzeni kilku pokoleń.

Idźmy jednak dalej. Bo jeśli chodzi o tytułowe miejsca, to Hubert Klimko-Dobrzaniecki debiutował przecież w prozie zbiorem opowiadań "Stacja Bielawa Zachodnia" (2003), a tytuł zbioru odnosił się do stacji kolejowej w Bielawie. W książce sporo jest nawiązań do rozmaitych miejsc, historii, ludzi mieszkajacych u podnóża Gór Sowich. Barwne postacie na tle szarości PRL-u, marzące (jak jeden z bohaterów) o choćby jednodniowej wycieczce do czeskiego Broumova, miasta po drugiej stronie, tak bliskiego, a jednocześnie tak dalekiego za sprawą polityki i pilnie strzeżonych granic przez pograniczników. Takie rzeczy się zapamiętuje.

 

Gosia Kulik, Joanna Bator i Michał Witkowski.

 

Kto nie słyszał o "Pannie Nikt" (1994)? I nie, nie chodzi jedynie o film Andrzeja Wajdy. Słynna powieść Tomka Tryzny o konsekwencjach relacji dwóch szkolnych koleżanek z dwóch różnych światów, doceniona przez samego Czesława Miłosza, napisana natomiast już pod koniec lat 80., dzieje się w Jawiszowie, Wałbrzychu, ale też w Sobótce i na Ślęży u schyłku PRL-u. Wałbrzych zresztą jest obecny w innej, głośnej książce Joanny Bator "Piaskowa Góra" (2009). Tytuł pochodzi od nazwy wałbrzyskiej dzielnicy bloków. Ponadto miasto to pojawia się w innych utworach pisarki: "Chmurdalia" (2010) i "Ciemno, prawie noc" (2012), w których główna bohaterka to wyjeżdża, to powraca do rodzinnego miasta, aby – podobnie jak u Zarańskiego czy Mielcarek – zmierzyć się z własną (rodzinną) historią.

Tak jak u Jacka Bieruta w poezji, tak Mirsk (Stacja Mirsk) pojawia się w "Scyzoryku" (2008) Zbigniewa Masternaka, autora co prawda urodzonego w Piórkowie w Górach Świętokrzyskich, lecz w pewnym momencie studiującego polonistykę na Uniwersytecie Wrocławskim. To autobiograficzna książka (motyw nieudanych studiów, przeprowadzki do Wrocławia, zresztą zamiarem tego autora jest opisanie swojego życia od narodzin aż po śmierć), która posłużyła zresztą jako materiał na film. Bo na podstawie pierwszego rozdziału "Scyzoryka" została nakręcona "Stacja Mirsk" (2005) w reżyserii Roberta Wrzoska. W opisie filmu zaś czytamy: (...) opowiada o pięciu osobach, które całkiem przypadkowo spotykają się na prowincjonalnej stacji kolejowej. Prawie wszystkich łączy jedno; oczekiwanie na pociąg i chęć wydostania się z miasteczka (...) [w: https://www.filmweb.pl/film/Stacja+Mirsk-2005-245933/descs, dostęp: 11.10. 2020]

 

Bardzo krótkie zakończenie

Uważny czytelnik z pewnością zauważy, że pomimo objętości – mój szkic zawiera wiele luk. Pisząc te słowa już teraz wiem, że trzeba by rozwinąć wątek poezji i prozy w latach 1945 – 1989. W dodatku szkic należałoby uzupełnić o kolejnych autorów związanych z regionem (m.in. Bernarda Antochewicza, Janusza Stycznia, Feliksa Przybylaka, Stanisława Beresia, Marcina Kurka (poemat "Oleander"), Jerzego Łukosza (scenariusz "Hauptmann"), Jerzego Plutę, Zbigniewa Kruszyńskiego, zdecydowanie więcej miejsca poświęcić Agnieszce Kłos, Filipowi Zawadzie, Gabrielowi Leonardowi Kamińskiemu i Antoniemu Matuszkiewiczowi), o prasę (m.in. „Odrę”, w tym młodopoetycki dodatek otwarty na autorów regionu – „Ósmy Arkusz”, „Ritę Baum”, „Trybunę Wałbrzyską”, Dolnośląski Rocznik Literacki „Pomosty”, świdnicką „Arytmię”, kwartalnik „Dykcja” redagowany przez Adama Borowskiego, choć zrobiono to już poniekąd w "Rozkładzie jazdy"), o kolejne festiwale literackie, wydawnictwa (m.in. rozmaitych regionalnych klubów literackich, ale też i te większe, jak Wydawnictwo Dolnośląskie, Biuro Literackie, wydawnictwo ATUT, wydawnictwo Warstwy, Książkowe Klimaty, autorskie w rodzaju wydawnictwa j Jacka Bieruta, Fundacji na Rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza), o serie wydawnicze (m.in. więcej miejsca poświęcić wrocławskiej serii „Z kołatką”, „Bibliotece Obecności”, czy serii zainicjowanej przez Ośrodek Teatru Otwartego „Kalambur”), antologiom ("Wrocław w poezji", antologii "Nielegalny Prąd", wszystkim wydanym książkom w rodzaju "Wrocław. Pamiętam że...", "Dolny Śląsk. Pamiętam Powódź") i w szczególności – opisać dolnośląską krytykę literacką po 1945 roku (m.in. przywrócić należne miejsce trochę zapomnianemu Markowi Garbali, skupić się na redaktorskiej i krytycznej pracy Mieczysława Orskiego, Joanny Orskiej, Andrzeja Zawady, Karola Maliszewskiego, aż po młodych-zdolnych: przytoczyć książki Marty Koronkiewicz, Pawła Kaczmarskiego, Jakuba Skurtysa, zwłaszcza że szykują się nowe: choćby Pawła Majcherczyka). W tym tekście nie byłem jednak w stanie zrobić wszystkiego. Bo i chyba odbiegłbym od głównego zadania, jakim było znalezienie takich pojedynczych utworów (lub całych książek) w twórczości mieszkańców Dolnego Śląska, które zawierałyby wyraźne regionalne ślady (a tak na marginesie: kto to jest ten mityczny mieszkaniec Dolnego Śląska? Czy dolnoślązak to osoba, która się tutaj urodziła, czy można się nim też stać? Czy za dolnoślązaka uznamy też osobę mieszkającą we Wrocławiu podczas studiów czy będzie ona jedynie mieszkańcem Dolnego Śląska? To temat na osobną dyskusję). W każdym razie przyznam, że nie u wszystkich opisanych są takie konkretne ślady. Czasami jest to sugestia, niektórych rzeczy musiałem się domyślać, być może nawet doszło tutaj do kilku (spektakularnych?) pomyłek. Jednak to, co myślę, udało mi się zrobić, to „pchnąć” temat dalej. Pokazać, że tkwi w nim ogromny potencjał. Stworzyć międzypokoleniową literacką mapę regionu, którą każdy może dalej uzupełniać. To, jak sądzę, jest największą zaletą mojego tekstu.

 

 

Rafał Różewicz

wrzesień, październik 2020

 

 

Dofinansowano ze środków Narodowego Centrum Kultury w ramach Programu Kultura w sieci.